DOŁĄCZ DO SUBSKRYBENTÓW

NEWSLETTERA

Modlitwa Majmonidesa

 

Najnowsze informacje o XXI Gali Nagród Złoty OTIS

Tradycje historyczne warszawskiej Akademii Medycznej.

Wykład wygłoszony 2 października 1979 r. w Teatrze Wielkim podczas inauguracji roku akademickiego 1979/80.

Boże, napełnij duszę moją miłością do mej sztuki i dla wszystkich stworzeń. Nie dopuść, aby pragnienie zarobku lub poszukiwanie sławy kierowały sztuką moją, gdyż wtedy wrogowie prawdy i miłości mogliby to wyzyskać i odsunąć mnie od szlachetnego obowiązku czynienia dobrze dzieciom Twoim.

Podtrzymuj siły mego serca, aby zawsze było gotowe służyć zarówno ubogiemu, jak i bogatemu, przyjacielowi, jak i wrogowi, człowiekowi złemu, jak i dobremu. Spraw, abym w tym, który cierpi, widział tylko człowieka. Niechaj umysł mój przy obcowaniu z chorymi pozostanie jasny, nie obarczony żadną myślą uboczną, ażeby wyraźnie uprzytomnił sobie, czego nauczyło go doświadczenie i wiedza, gdyż wielkie i wspaniałe są dociekania naukowe, których celem jest podtrzymywanie życia i zdrowia wszystkich stworzeń. Spraw, aby moi chorzy mogli zaufać mnie i mojej sztuce.

Jeśli nieuki potępiają mnie i wyśmiewają, spraw aby ukochanie mego zawodu było puklerzem, czyniącym mnie niewzruszonym, abym mógł wytrwać w prawdzie bez względu na znaczenie, rozgłos lub wiek moich nieprzyjaciół. Użycz mi, Boże mój, wyrozumiałości i cierpliwości wobec chorych, upartych i grubiańskich.

Spraw, abym był we wszystkim umiarkowany, lecz nienasycony w umiłowaniu wiedzy.

Oddal ode mnie przekonanie, że wszystko potrafię. Daj mi siłę, wolę i możność rozszerzania swych wiadomości, dzisiaj jeszcze bowiem mogę odkryć w świadomości swej rzeczy, których istnienia wczoraj nie przypuszczałem, ponieważ wiedza jest olbrzymia a umysł ludzki sięga wciąż naprzód.

Panie Redaktorze, Wysokie Rady,
Panie i Panowie!

Ta apostrofa otwierająca ma dwie wyraźne części. Do Pana Rektora i Wysokich Rad zwracam się z podziękowaniem za powierzenie mi tego wykładu. Bardzo pragnąłem być wyróżniony tym zaszczytem. Druga część powitania jest skierowana do Pań i Panów. Te słowa brzmią ogólnikowo, adresuję je do wszystkich obecnych, ale od razu powiem, że moje wystąpienie dedykuję przede wszystkim Kolegom, którzy w tym roku zostali przyjęci na studia i znajdują się dzisiaj w naszym gronie po raz pierwszy. Zwracam się również do obecnych tu zapewne Rodziców tych naszych najmłodszych. Dedykacją obejmuję także mojego syna, chociaż nie został on studentem Akademii Medycznej, ale Uniwersytetu Warszawskiego. Jest mi to potrzebne, aby podzielić się z Państwem uczuciem mojej dumy osobistej, ale także służy jako pretekst do użycia słowa ?Uniwersytet?, które będzie się jeszcze w toku tego wykładu nieraz powtarzało. Robię to celowo, aby podkreślić, że stanowimy wszyscy universitas, wspólnotę tych, co uczą, tych, co uczą się, i tych, co i uczącym, i uczącym się stale pomagają swym niewidocznym, trudnym do oceny, a efektywnym współudziałem, to znaczy właśnie do rodziców.

Warszawska Akademia Medyczna została wyodrębniona z Uniwersytetu niemal 30 lat temu. Z okazji tej rocznicy mam mówić o tradycji historycznej naszej Uczelni. Uczelni, która administracyjnie i organizacyjnie oddzielona od Uniwersytetu (co przyniosło wymierne korzyści materialne) w sensie merytorycznym i intelektualnym stanowi jego cząstkę i każdy z nas jest dumny z przynależności do universitas, warszawskiej wspólnoty ludzi dążących do wiedzy.

Ujmując tak sprawę, spróbuję pokazać powiązania Akademii Medycznej z poprzedzającymi ją formami organizacyjnymi, aby podkreślić wspólnotę w czasie, wspólnotę z przeszłością, a także to, co chcemy wam przekazać, czyli wspólnotę a przyszłością. Będę mówił o spawach i ludziach. Sprawy nie wzbudzają kontrowersji. Co do ludzi: musiałbym mówić wiele o wielu. Jest to niemożliwe. Dlatego ograniczę się do tych, z którymi wiązały mnie przeżycia osobiste, byli moimi nauczycielami, zrobili mi coś dobrego lub wywarli na mnie szczególne wrażenie. Wykład ten nie będzie miał zatem waloru dokumentu historycznego, raczej gawędy o nastroju i duchu Akademii. Niestety trudno umieścić punkt ?gawęda? w programie tak bardzo oficjalnej uroczystości. Proszę wybaczyć, iż mimo powagi chwili nie wszystko będę mówił w postawie na baczność, niektóre fragmenty nadadzą się raczej do postawy spocznij.

Warszawki Wydział Lekarski jest stosunkowo młody, daleko mu do Krakowskiego. Kiedy przeglądałem materiały dotyczące jego historii, odniosłem wrażenie, że autorzy ich poszukiwali antenatów Wydziału, możliwie odległych w czasie. Tak mogę rozumieć umieszczenie na czele listy Szkoły Chirurgicznej, założonej przez Henryka Loelhoeffela w 1736 r. Szkoła istniała niedaleko stąd, na Podwalu, a działalność jej po kilku latach została zniweczona przez tłum fanatyków, oburzonych wiadomością o dokonywaniu w niej sekcji zwłok.

W latach 1789-1793 działała nowa Szkoła Chirurgiczna, w latach 1802-1809 szkoła akuszerek (nazywana wtedy Szkołą Babienia) ? były to szkoły zawodowe o poziomie średnim, wiadomości o nich to znowu tylko ciekawostka.

Właściwa szkoła medyczna o poziomie uniwersyteckim powstała w Warszawie dopiero w 1809 r. jako Wydział Akademicko-Lekarski, nauczający medycyny i farmacji. Rektorem był Stanisław Staszic, siedzibą Pałac Kazimierzowski i Pałac Staszica. Wydział kształcił ?lekarzy wyższych, czyli magistrów, jako przyszłych doktorów medycyny, aptekarzy, lekarzy niższych, czyli chirurgów drugiego i trzeciego rzędu, akuszerów, okulistów, dentystów, akuszerki i konowałów? (1).  W 1816 r. wydział ten został częścią składową Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Zwracam uwagę na wyraz ?królewski?, co wprawdzie brzmi dumnie, ale wtedy oznaczało jedynie podkreślenie odrębności Królestwa i Cesarstwa. Upadek Powstania Listopadowego zakończył iluzję. Car Mikołaj I, król Polski, rozwiązał uczelnię 12 listopada 1831 r.

Nastąpiła 25-letnia przerwa. Jedynie farmacja miała nieco więcej szczęścia. W 1840 r. powstała Szkoła Farmaceutyczna. Dopiero w 1857 r. została założona Cesarsko-Królewska Akademia Medyko-Chirurgiczna, włączona w 1862 r. do słynnej Szkoły Głównej Warszawskiej, kuźni polskiego pozytywizmu. Zachowanie przymiotnika ?królewski? oznaczało utrzymanie języka polskiego jako języka wykładowego. Wydział zgromadził wielu znakomitych nauczycieli: Ludwika Neugebauera, Wiktora Szokalskiego, Henryka Hoyera, Ludwika Hirszfelda, Tytusa Chałubińskiego.

Niedługo po upadku Powstania Styczniowego w 1869 r. Cesarsko-Królewska Akademia Medyko-Chirurgiczna przestała istnieć, a Wydział Lekarski znalazł się w Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim z rosyjskim językiem wykładowym. Łatwo sobie wyobrazić, że przydawka ?cesarski? działała na rówieśników Ignacego Rzeckiego jako ironia i szyderstwo. Pewnie między innymi i to było powodem, że jeśli można mówić o jakiejś tradycji z tego okresu, to właśnie o tradycji walki i pracy o utrzymanie polskości. Zaowocowało to wyraźnie dwa pokolenia później. Wydział przygotował wielu znakomitych lekarzy, którzy mieli objąć katedry uniwersyteckie już w Polsce niepodległej. Wspomnę tu tylko mojego nauczyciela, prof. Ludwika Paszkiewicza i jego kolegę kursowego Janusza Korczaka. W sensie naukowym z Wydziałem kojarzy się postać Wacława Mayzla, w sensie topograficznym okolica placu Wareckiego (obecnie Powstańców Warszawy, czego ślad przetrwał jedynie w nazwie ulicy Szpitalnej) i zbudowany na przełomie stuleci Szpital Dzieciątka Jezus.

Wychowankowie Uniwersytetu Warszawskiego i innych uczelni z różnych byłych zaborów objęli ster Wydziału po przejęciu Uniwersytetu przez władze polskie w latach 1916/1917. W dwudziestoleciu nastąpił znaczny rozwój i rozbudowa Wydziału Lekarskiego, wyodrębnienie w 1926 r. Wydziału Farmaceutycznego z rozbudową jego pomieszczeń (ul. Oczki, ul. Przemysłowa), Wydziału, który może poszczycić się współpracą Bronisława Koskowskiego, Adama Kossa, Bolesława Olszewskiego i innych. Był to okres znacznego rozwoju pracy badawczej, działalności wydawniczej i dydaktycznej (do legendy przeszły wykłady anatomii prawidłowej Edwarda Lotha), rozwoju szkolnictwa warszawskiego. W 1920 r. powołano Państwowy Instytut Dentystyczny, przekształcony w 1933 r. w Akademię Stomatologiczną. Działali w niej znakomici fachowcy, badacze, nauczyciele: Aleksander Ujejski, Marian Zeńczak, Franciszek Borusiewicz. Nie tylko praca naukowa, lecznicza i dydaktyczna wyróżniała Akademię Stomatologiczną, bardzo zresztą docenioną przez warszawiaków ze względu na efektowność likwidowania znanego wszystkim dokuczliwego bólu. Warszawa jest zawsze sobą i krążyło wtedy powszechnie stopniowanie: ?ładna, ładniejsza, dentystka?. Ta tradycja została przekazana wszystkim Wydziałom i Oddziałom obecnej Akademii Medycznej i muszę się przyznać, że miło jest mieć posadę w takiej instytucji, a także miło przed tak pięknymi audytoriami wykładać.

Wrzesień 1939 r. oznaczał nową, jawną przerwę w działalności Uniwersytetu, zarządzoną tym razem nie przez króla polskiego, ale generalnego gubernatora. W świadomości Polaków Polska żyła. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy podczas odczytywania (nie wręczania!) konspiracyjnej matury dyrektor Gimnazjum Adama Mickiewicza, Michał Dadlez powiedział: ?w imieniu zawsze istniejącej Rzeczypospolitej Polskiej? i jak to podziałało na nasze emocje. Uniwersytet, za nim Wydziały Lekarski i Farmaceutyczny, istniał dalej. Nastąpił fakt wyjątkowy w historii nauki światowej. Przez niemal pięć lat działały tajne wyższe uczelnie. W najcięższych warunkach Profesorowie wspomnianych Wydziałów, wszyscy, a wymienię jako pierwszych Ludwika Paszkiewicza i Witolda Orłowskiego, podjęli tajne nauczanie. Sceneria prywatnego mieszkania, świeca lub karbidówka (jeśli nie było elektryczności, bo wyłączano co trzy dni jedną stronę ulicy), często chłód i głód, konieczność zarobkowania przeważnie jakimś handlem, udział w konspiracji. Tło: Pawiak, Aleja Szucha, Majdanek, Oświęcim. I powszechna świadomość: w Warszawie jest Szkoła Zaorskiego (?Prywatna Szkoła Zawodowa dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego?). Każdy wiedział, że maturzysta tajnych kompletów tam będzie mógł kontynuować wykształcenie, że lekcja opatrunku to naprawdę wykład chirurgii, a lekcja pierwszej pomocy to w rzeczywistości wykład chorób wewnętrznych, neurologii, traumatologii lub innych. Szkoła Zaorskiego stanowiła parawan legalności dla Wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Ziem Zachodnich. Szczegół charakterystyczny dla tamtych czasów. Ze względów konspiracyjnych wszelką dokumentację ograniczano do minimum, pamięć musiała zastąpić archiwa. Profesor Ludwik Paszkiewicz zaryzykował. W sławnym czarnym notesie zapisywał wszystkie stopnie z egzaminów z anatomii patologicznej. W czasie ewakuacji po powstaniu zabrał ten dokument ze sobą, rezygnując z wielu pamiątek osobistych. Wiedział, że jest to niezbędne, że na podstawie tego będzie mógł kiedyś wydać świadectwo, umożliwić komuś dokończenie studiów, nie dopuścić do utraty lat pracy. Skutek tajnego nauczania: setki studentów, którzy mogli tuż po wojnie uzyskać dyplom i stanąć do pracy, i niestety bardzo, bardzo wielu takich, których nazwiska możecie przeczytać na tablicach pamiątkowych na terenie domów medyków, szpitali klinicznych i gdzie indziej.

 

Ponowne odzyskanie niepodległości. W tatrze Mira Ziemińska śpiewa:

Niedowiarki, czcze umysły

Pełni są obawy,

Że na lewym brzegu Wisły

Nie ma już Warszawy.

 

Że gdzie dawniej stały domy

Dziś porasta trawa…

Choć nie taka, jak przed laty,

Ale jest Warszawa

 

Z pozoru niefrasobliwa,

Ale w gruncie prawa,

I na wielkość się zdobywa

Tak często Warszawa.

 

Ludzie słuchają tego stojąc, płaczą. I Broniewski:

 

Drogi zbudzone,

Miasta w ruinie,

Historia gnie nas i łamie.

Lecz ?Nie zginęła?.

Nigdy nie zginie,

My ją dźwigniemy. Sami.

 

Nastrój sentymentu i determinacji.

 

Wydziały Lekarski  i Farmaceutyczny podjęły działalność już na przełomie lat 1944 i 1945 na Grochowie, w szkole przy ulicy Boremlowskiej dzięki energii wielu osób, tj. w mojej pamięci ? prof. Tadeusza Butkiewicza z zakresu medycyny i pani mgr Walerii Jańczak z zakresu farmacji. Był to okres, kiedy wiele zajęć i wykładów medycyna miała razem z farmacją w małej salce Zakładu Anatomii Prawidłowej Wydziału Weterynarii. Z tamtego okresu datują się nasze liczne przyjaźnie osobiste, żywe do dzisiaj. Nastrój wszystkich, nauczających i studentów można określić kilkoma słowami: musimy odrobić poprzednie lata, wskrzesić wydziały. Stąd powszechny udział w odgruzowywaniu gmachu Medycyny Sądowej, Anatomicum, w uprzątaniu miasta, w zbiórkach pieniężnych. Organizatora tych akcji, ówczesnego studenta Mirona Paciorkiewicza, wspominam tu szczególnie ciepło.

Stopniowo przenoszono zakłady i kliniki do Warszawy lewobrzeżnej. Entuzjazm wykładowców. W pewnym okresie wykłady anatomii patologicznej odbywały się już w Anatomicum, ale nie było tam jeszcze sekcji zwłok. Pani Profesor Janina Dąbrowska przewoziła z Pragi na Chałubińskiego, po moście pontonowym, potem wysokowodnym, ciężarówką, furką ?na łebka?, na piechotę, narządy z ciekawszymi zmianami, aby tylko je móc pokazać, objaśnić, aby nauczyć nas. Pani Profesor jest tutaj dzisiaj, dziękujemy Jej za to, że przyszła, a jeszcze bardziej za to, że wielu z nas uczyła.

Następnie odbudowa i rozbudowa Uczelni, a punkt ciężkości tych prac przesuwa się stopniowo na ulicę Banacha.

Jak można łatwo wywnioskować z temperatury mojej relacji, od 1945 r. byłem studentem Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu, potem Akademii Medycznej (utworzonej 1 stycznia 1950 r.). Miałem możność zetknąć się z wieloma profesorami, kilku z nich wspomnę ze szczególnym wzruszeniem. Nazwiska ich spotkacie na tablicach pamiątkowych, zobaczycie ich portrety lub popiersia, odnajdziecie ich w nazwach sal i szpitali.

Profesor Ludwik Paszkiewicz, anatomia patologiczna, mój nauczyciel i wieloletni przełożony. Człowiek, którego charakteryzuje historia czarnego notesu, zawsze stawiający dobro innych nad własne, człowiek nieustannej, mrówczej pracy, nie spodziewający się pewnie, jak bardzo na serio zostanie przyjęte przez wielu jego ironiczne powiedzonko ?…żadnej pracy się nie lękaj, mało rób, a dużo stękaj?. Człowiek ten postawą swoją uczył nas zawsze różnicy między mądrością a sprytem. Dla mnie jest tym, kto mi powiedział po urodzeniu się mojego pierwszego syna: ?niech będzie mądry i dobry, ale bardziej dobry?. Widocznie wiedział, że człowiek jest najbardziej spragniony dobroci. Tradycja świadomości, że tylko rzetelna praca i nic innego decyduje o rzeczywistej pozycji jednostki i narodu.

Profesor Mieczysław Michałowicz, pediatra, autor podręcznika, z którego nie można się nauczyć pediatrii, ale można poznać głębię życia. Jest mi znana taka oto anegdota. Profesor został zaproszony przed wojną do chorego dziecka na ul. Karmelicką. W mieszkaniu prawdopodobnie bardzo dawno nie otwierano okien. Profesor mówi do ojca dziecka: ?Pan zaraz pójdziesz do przedpokoju!?, ?Po co ja mam pójść do przedpokoju??, ?Bo pan tam weźmiesz kapelusz!?, ?Po co ja mam brać kapelusz??, ?Bo pan zaraz wyjdziesz z domu?, ?Po co ja mam wychodzić z domu??, ?Bo pan weźmiesz taksówkę i pojedziesz na Dworzec Wschodni!?, ?Po co ja mam pojechać na Dworzec Wschodni??, ?Bo pan pojedziesz do Otwocka?, ?Po co ja mam jechać do Otwocka??, ?Bo pan tam wynajmiesz mieszkanie i zabierzesz dziecko na świeże powietrze!?, ?Panie doktorze, czy ja tam muszę otwierać okno??, ?Panie, jak pan zapłacisz taksę klimatyczną za powietrze, to pan okna nie otworzysz??. Profesor był prekursorem walki o powietrze, o przewiew, w społeczeństwie, które nie boi się niczego z wyjątkiem przeciągu. To jest żart, może z głębszym podtekstem. Ale ważniejszy dla mnie jest w tej chwili inny fakt z jego życia. W czasie wojny był on więźniem Majdanka. Ruch konspiracyjny umożliwił mu kiedyś spotkanie z żoną. Przekupiony żandarm wyprowadził go poza obóz pod pozorem konieczności wykonania jakiejś pracy. Na widok żony stary, zmęczony, głodny, poniżony, zmaltretowany człowiek w łachmanach zerwał polny kwiat i wręczył jej na powitanie. Tradycja prawdziwej dżentelmeneri.

Prof. Adam Czyżewicz, położnik ? ginekolog. Postać barwna. Niezwykle oddany ludziom chorym i fanatyk badań naukowych. To było jego hobby, miał także i inne (z tego, co ja jako student mogłem wiedzieć): koty. Było ich w Klinice kilkanaście. Profesor egzaminował studentów publicznie na sali wykładowej w obecności asystentów i każdego, kto zechciał przyjść. Było to dość denerwujące. Teraz ten zwyczaj zanikł, ale wtedy jeszcze zdarzały się protekcje. Mieliśmy z przyjacielem moim przystąpić do egzaminu i zastanawialiśmy się, czy i kogo prosić o poparcie. Asystenta nie wypada; położną, co to da? Może kota? ?Kot rzeczywiście, z nim by o tem, lecz jakim złotem gadać z kotem??. Złoto znalazło się w postaci waleriany. Posmarowaliśmy nią buty i nastąpiła scena jak z rajskiego ogrodu. Wkroczyliśmy na salę w asyście kilkunastu łaszących się i pląsających kotów. Profesor był zachwycony. Zadał nam parę pytań, postawił po piątce. ?Rekiny przyszły, rekiny?…

Raz Profesor miał wykład w okresie karnawału, dzień po balu. Słuchacze, którzy zakończyli zabawę około piątej rano, a przyszli na ósmą, byli duchem raczej nieobecni. Odnośnie jakiegoś faktu w pewnej chwili Profesor mówi: ?właśnie ja to pierwszy zauważyłem, ja pierwszy, ja jestem odkrywcą, ja, ja?. Cisza. Nagle głos z górnych rzędów: ?e, kłamiesz?. ?Nie, daję słowo honoru, ja pierwszy, ja!?. Oto tradycja głębokiej wiary w sens własnej pracy, własnych poszukiwań, własnych odkryć.

Profesor Marcin Kacprzak, higiena. Zaczął wykłady dla nas takimi słowami: ?Wszyscy mówią, że higiena to mycie, ale kto umarł, jak nie mył nóg??.

Niezrównanie wyczuwał nastrój zebranych jako przewodniczący solennych uroczystości: ?zakończyliśmy część oficjalną, zaczynamy część pieniężną, nagrody otrzymują…?. Człowiek głębokiej mądrości, ironista, uczący dystansu w ocenie wszelkich zjawisk, znający niespodzianki, jakie nieraz sprawia w tej mierze historia. Patriota. Kiedy miałem wyjechać na dłuższy pobyt za granicę, powiedział mi: ?nie zachowuj się jak żebrak, zachowaj godność?. Tradycja poczucia godności narodowej.

Profesor Wiktor Grzywo-Dąbrowski, medycyna sądowa. Człowiek, który powiedział nam na ostatnim wykładzie: ?pamiętajcie, że jesteście moimi uczniami, ja czuję się zawsze zobowiązany pomóc wam w razie potrzeby?. Tradycja wielkiego poczucia obowiązku.

Profesor Adam Opalski, neurolog, odkrywca komórek, nazywanych potem jego nazwiskiem i zespołu objawów neurologicznych uszkodzenia rdzenia. Wspaniały wykładowca, ściągający zawsze tłum. Pamiętam jego zdanie, kiedy mówił o strefach wrażliwości skóry: ?niech mnie pan nie całuję w szyjkę, bo ulegnę?. Tradycja esprit i finezji.

Profesor Marian Grzybowski, dermatolog, autor wspaniałego podręcznika. Na wykładzie mówił nam: ?można przyprowadzić konie do wodopoju, ale nie można zmusić ich, aby piły?.

I tu kieruję wezwanie do was, chcę przekazać wam tradycję: uczcie się, nie marnujcie czasu, doskonalcie się! Możecie odpowiedzieć: dobrze, ale po co? To wy byliście tacy dzielni, tacy ofiarni, tacy bohaterscy. Przecież już Henryk Hoyer odkrył połączenia tętniczo-żylne, Wacław Mayzel ? mitozę w komórkach zwierzęcych, Adam Opalski ? wspomniane komórki, Stanisław Biniecki ? binazynę i bikordynę, Adam Gruca ? metody operacji ortopedycznych, istnieje już rozwinięta transplantologia, chirurgia, usprawnienie, neurologia, fizjologia, dermatologia, diabetologia, kardiologia, protetyka, pediatria i tak dalej i tak dalej. Co właściwie zostało dla nas?

Mylicie się. Popatrzcie, nasze pokolenie liczy obecnie pięćdziesiąt kilka lat. Staraliśmy się coś zrobić, jeszcze coś zrobimy, ale możliwości nasze maleją.

Istnieją dwie drogi. Pierwsza z nich to badania naukowe. Dzielą się one na odkrywcze i rozwijające. Odkryciem jest zauważenie prątka gruźlicy. Ma ono jednak samo przez się małe znaczenie, jeśli nie pozna się budowy tego prątka, jego typów, warunków rozwoju, zjadliwości, wrażliwości na leki, sposobów zwiększenia oporności i odporności ustroju itd. Te dopiero badania, rozciągające się na lata, decydują o praktycznej przydatności odkrycia.

Drugi przykład: odkryciem, a raczej wynalazkiem jest konstrukcja sztucznej nerki. Aparat ten stosuje się na przykład w przypadku ostrej niewydolności nerek, co ma zapewnić czas niezbędny do regeneracji uszkodzonego narządu. Kilkanaście lat temu zaczęto u nas stosować sztuczną nerkę, a mimo to ludzie umierali. Nie umiano postępować odpowiednio z chorymi, nie udawało się zachować bilansu wodnego, chorzy topili się we własnym płynie tkankowym. Trzeba było kilku lat badań i obserwacji, stopniowych udoskonaleń postępowania, aby osiągnąć to, że dzisiaj przypadki niepowodzenia są zupełnie wyjątkowe.

Trzeci przykład, bardziej współczesny. Chorych z przewlekłą niewydolnością nerek leczy się przeszczepianiem nerki innego człowieka. Pozwala to w tej chwili przedłużyć życie o 5 ?7 lat. Jest to dużo, jeśli się zważy, że większość chorych ma 18-20 lat. Gdyby można było przedłużyć im życie o 10-12 lat? Pomyślcie, jaka piękna droga badań i dociekań.

Jak mogą być przyjęte przez świat osiągnięcia, odkrycia, wspaniałe rezultaty? Różnie. Oto nas przykład 27 lipca 1656 r. młodemu człowiekowi odczytano w Amsterdamie następujący werdykt:

?Za radą aniołów i podług wyroku świętych wypędzamy, potępiamy i wyklinamy Barucha de Espinoza (Spinozę) i wyrzekamy wszystkie te klątwy, jakie są zapisane w księdze praw. Niechaj wyklęty będzie w dzień i w nocy, wyklęty, kiedy się kładzie, i wyklęty, kiedy wstaje, wyklęty, kiedy odchodzi i wyklęty, kiedy wchodzi. Niniejszym ostrzega się wszystkich, aby nikt z wyklętym nie utrzymywał stosunków w słowach mówionych, ani nie porozumiewał się z nim za pomocą pisma. Niechaj nikt nie okaże mu żadnej usługi, niech nikt nie przebywa z nim pod jednym dachem. Niechaj nikt nie zbliży się doń bardziej niż o cztery łokcie odległości i niechaj nikt nie czyta jakiegokolwiek pisma, które on podyktowałby lub napisał własną ręką? (2).

Teraz tak dramatycznych wyroków nie ma, ale po cichu coś takiego czasem się przytrafia. Może być jednak inaczej. W 1896 r. pewien stary człowiek pisał w przeczuciu śmierci następujące słowa: ?Z całą resztą mojego nadającego się do upłynnienia majątku należy postępować w sposób następujący: wykonawcy testamentu mają zainwestować kapitał w godnych zaufania papierach wartościowych, aby stanowił fundusz, od którego odsetki będą corocznie rozdzielane w formie nagród osobom, które w czasie ubiegłego roku uczyniły najwięcej dla dobra ludzkości. Jedna cześć tych odsetek przypaść winna osobie, która dokonała najważniejszego odkrycia lub wynalazku na polu fizyki, następna na polu chemii, inna jeszcze w dziedzinie medycyny lub fizjologii, inna twórcy najwybitniejszego dzieła literackiego o tendencji idealistycznej. Ostatnia część wreszcie dla osoby, która uczyniła najwięcej dla braterstwa między narodami, zniesienia lub zmniejszenia stałych armii i dla organizowania kongresów pokojowych. Jest moim wyraźnym życzeniem, aby przydzielając nagrody nie brano pod uwagę narodowości kandydatów, aby otrzymał ją ten, kto najbardziej na nią zasłużył, czy będzie Skandynawem, czy nie?(3).

Na tej podstawie przyznaje się nagrody z dyplomami o zwięzłej treści: ?W wykonaniu testamentu Alfreda Nobla Królewska Akademia Szwedzka zdecydowała się przyznać Pani (Panu) nagrodę za najpożyteczniejszy dla ludzkości wynalazek w medycynie (4).

Między wyrazem skrajnego nieuznania i skrajnego uznania leży cała skala możliwości: przemilczenie, niewielka nagroda, uznanie i przyjazny uśmiech innych, satysfakcja własna.

A jeśli nie znajdziecie w sobie chęci do pracy badawczej, to zwyczajnie zastosujcie to, co wynaleźli inni, będziecie leczyć jak Tytus Chałubiński, Antoni Gluziński, Antoni Radliński, Stanisław Altenberger i tysiące innych. Za pracę tę otrzymacie ekwiwalent pieniężny, będziecie na tym opierać wasz byt materialny. Ale dostaniecie także uśmiech, uśmiech człowieka, co przestał się bać, przestał cierpieć, ma nadzieję, że pożyje dłużej. Niezależnie od tego, co będziecie robić, pamiętajcie, że w każdej epoce i w każdym kraju są aktualne słowa modlitwy Majmonidesa, doktora z arabskiej Kordowy z XII wieku: Boże, napełnij duszę moją miłością dla mej sztuki i dla wszystkich stworzeń …

Epilog

Wiele wspomnianych spraw osobistych przeżyłem wspólnie z przyjacielem moim, Janem Witkowskim, dawniej wieloletnim asystentem Zakładu Histologii i Embriologii i Zakładu Anatomii Patologicznej Akademii Medycznej, w ostatnich latach asystentem Zakładu Diagnostyki Patomorfologicznej Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego. Razem zdawaliśmy egzamin u prof. Czyżewicza, razem bawiliśmy się wypowiedziami prof. Kacprzaka i docenialiśmy je, razem przeżywaliśmy mnóstwo rzeczy smutnych i wesołych. Zaprosiłem go na wykład, wiele zdań adresowałem w myśli do niego, właśnie do niego. Chciałem, aby się uśmiechnął. Byłem pewny, że jest na sali, gdzieś wśród słuchaczy, których nie byłem w stanie rozróżnić. Nie wiedziałem, że w czasie, kiedy mówiłem do niego, on już nie żył. Zmarł nagle poprzedniej nocy. Tekst niniejszy traktuję jako jeden ze śladów mojej pamięci o nim.

Literatura

  1. Marcin Łyskanowski:  Medycyna i lekarze dawnej Warszawy,  PIW, Warszawa 1976, s. 350
  2. Will Durant: Życie i twórczość wielkich filozofów, Polskie Towarzystwo Przyjaciół Książki, 1938, s. 193
  3. Władysław Kopaliński: Kot w worku, czyli z dziejów powiedzeń i nazw, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1977, s. 168
  4. Tekst uzyskany dzięki uprzejmości Ambasady Szwedzkiej w Warszawie.

Komentarz

Wykład ten wygłosiłem 2 października 1979. Władze Akademii prosiły mnie o przedstawienie tradycji badawczych i dydaktycznych szkół medycznych Warszawy. Przysłano mi także trochę materiałów historycznych jako podstawę tego tematu. Opracowałem te informacje nie wyczuwając zupełnie ówczesnego nastroju środowiska Warszawy i moich ewentualnych słuchaczy. W przeddzień inauguracji zadzwoniono do mnie z organizacji partyjnej PZPR Akademii z pytaniem, o czym zamierzam mówić. Odpowiedziałem, że o tradycjach naukowych i nauczaniu lekarzy. Nie było żadnych komentarzy. Trochę później rozmawiałem przez telefon z Panią Profesor Marią Kobuszewską-Farynową, którą zawiadomiłem o wykładzie. Radziła mi, aby przedstawić tekst Partii. Odpowiedziałem, że mówiłem o tytule i nie było żadnych innych pytań. Z kolei zatelefonowałem do mojego przyjaciela Janka Witkowskiego. Powiedziałem mu, że moje wystąpienie okaże się albo dobre, albo marne, ale z udziałem partii ?chała? wyjdzie na pewno.

Aż do wyjścia na estradę przepowiadałem i poprawiałem materiał, podszedłem do mikrofonu z plikiem kartek, nieopracowanych jako całość. Zacząłem od pierwszego słowa modlitwy Majmonidesa z XII wieku (nie wymieniłem tego nazwiska): ?Boże,…!?. Sala Teatru Wielkiego była wypełniona do ostatniego miejsca. Zapadła nagle absolutna cisza i trwała do zakończenia. Nikt nie reagował ani na coś dowcipniejszego, ani na coś wzruszającego. Nie rozumiałem, co się dzieje. Skończyłem. Wtedy zerwał się huragan braw, jakiego się nie spodziewałem. Kilkanaście minut. Po uroczystości studenci otoczyli mnie i dali kwiaty przeznaczona dla ministra. Ludzie z widowni gratulowali. Natomiast na lampce wina dla ciała pedagogicznego stałem z kieliszkiem samotny pod ścianą. Nie podszedł do mnie nikt.

Potem dotarło do mnie, że w preambule minister dopatrzył się klerykalizacji studentów. Rektor, prawdopodobnie wskutek wyższej sugestii, wezwał mnie na rozmowę przysławszy samochód. Na dywaniku złagodził jednak ?pater noster?. Powiedział, że na takiej fecie nie używa się nastroju gawęd6y. Posady nie straciłem, wróciłem na piechotę.

Czytam ten tekst teraz. Nie czuję, aby wzywał kogokolwiek do jakiejkolwiek manifestacji. Ot, referat, wypracowanie, może niezupełnie oklepane. W tamtej atmosferze tlącego buntu dopatrywano się czegokolwiek, byle różniło się od sztancy. Przez jeden dzień otaczała mnie aura bohatera mimo woli.

2 października 2002

Więcej od autora

Chcesz być na bieżąco z informacjami ze świata medycyny?

Zaprenumeruj bezpłatnie ŚWIAT LEKARZA 3D