W nocy z 14 na 15 lutego zmarła Aleksandra Wiederek-Barańska, która od lat zmagała się z nowotworem. Miała 38 lat.
Ola była pierwszą znaną mi „zdrowotną influencerką”. Na Instagramie obserwowało ją ponad 30 tys. osób. Opisywała tam swoje zmagania z chorobą, a ta była niezwykle podstępna: nowotwór piersi HER2 dodatni, bardzo złośliwy. Guzek wyczuła, gdy karmiła synka piersią. Lekarze zapewniali, że to na pewno zastój pokarmu i nie ma się czym przejmować. Ola zawierzyła jednak swojej intuicji – diagnoza potwierdziła jej objawy. Przez ponad 9 lat walki z nowotworem, który błyskawicznie dał przerzuty, Ola nigdy się nie poddała, mimo że choroba dała jej mocno w kość.
Wiem o tym, bo Aleksandra Wiederek-Barańska przede wszystkim była moją przyjaciółką.
Obie pochodzimy z Radomia. Kiedy się poznałyśmy, od razu między nami zaiskrzyło. Okazało się, że Ola czytała moje powieści. Nie mogłyśmy się nagadać. Jakiś czas później napisała do mnie na Facebooku, że bardzo chciałaby się znowu spotkać. I że ma raka piersi.
Stałyśmy się sobie bardzo bliskie. I nawet jeśli przez ostatni rok widywałyśmy się rzadko – życie mocno nam obu dało się we znaki – myślałyśmy o sobie i wysyłałyśmy sobie pozytywne fluidy. Nie znam drugiej osoby, która tak dzielnie walczyłaby z chorobą, zwłaszcza taką. „Czasem czuję, że napływają mi nad głowę czarne chmury, ale odpycham je i idę dalej” – mówiła mi.
Miała coś ważnego do przekazania. Współpracowała z fundacjami onkologicznymi, udzielała się na konferencjach (o ile pozwalała jej na to choroba), uczestniczyła w kampanii „Jestem kobietą” marki biżuterii YES, w której pokazała swoje ciało po mastektomii, była jedną z bohaterek książki „Niezwykłe dziewczyny”. O swojej chorobie mówiła głośno, niczego nie ukrywała ani nie koloryzowała. Do znudzenia powtarzała: badajcie się! Gdy usłyszała, że w Polsce nie ma dla niej leczenia, znalazła dla siebie badania kliniczne w Barcelonie. Była symbolem niezłomności i pogody ducha. Pokazywała, że należy cieszyć się każdym dniem, celebrować małe i duże przyjemności, żyć – jak mawiał ks. Jan Kaczkowski – „na pełnej petardzie”.
„Trzeba żyć życiem, nie chorobą” – podkreślała.
Święte słowa.
Ola Wiederek-Barańska zmieniła postrzeganie pacjentów onkologicznych w naszym społeczeństwie – pokazała, że choroba to nie wyrok, że nie można się załamać, że życie mimo wszystko jest piękne, że z rakiem można uprawiać sport, tańczyć, śmiać się, podróżować. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy wybierałyśmy w Warszawie dla Oli peruki. Jedną wzięła klasyczną, drugą szaloną – brązowe kręcone włosy. Taka właśnie była.
Mówi się, że nie ma osób niezastąpionych, ale po Oli pozostała ogromna pustka. Dziś, gdy żegna ją tyle osób – również znanych jak Martyna Wojciechowska, Katarzyna Grochola, Marzena Rogalska, Ewa Chodakowska, Joanna Koroniewska, Justyna Szyc-Nagłowska czy psychoonkolog Adrianna Sobol – mój ból jest tym potężniejszy, bo wszędzie widzę Oli uśmiechniętą twarz. Ale takiej osoby jak ona nie da się żegnać po cichu.
Po śmierci Kory napisała: „Proszę, nie piszcie, nie myślcie, że przegrała swoją walkę. W tej jak i w każdej innej chorobie przewlekłej każdy dzień jest wygrany. Po prostu przeciwnik okazał się silniejszy, to nie znaczy, że walkę oddało się walkowerem…”.
Ja też nie napiszę, że Ola przegrała walkę z nowotworem.
Aleksandra Wiederek-Barańska była pięknym człowiekiem. O jej śmierci dowiedziałam się przypadkiem – z internetu. Ostatni raz widziałyśmy się w środę, 12 lutego. Było z nią już bardzo źle. Kilka dni później wyjechałam z rodziną w góry. Wracając, myślałam, żeby napisać do Oli i zajrzeć do niej niedługo choćby na godzinę.
Nie zdążyłam. Nasze ostatnie spotkanie okazało się pożegnaniem.
„Dzisiaj w nocy odeszła od nas nasza Najukochańsza Oleńka. Trudno wyrazić żal i smutek jaki nas w tej chwili ogarnia, jest nie do opisania… Zostanie w naszych sercach na zawsze. Uczyła nas jak cieszyć się z każdego promienia słońca, cieszyć się z małych rzeczy, nawet tych najmniejszych, pokazywała jak być wdzięcznym za każdy dzień… My jesteśmy wdzięczni za każdy dzień spędzony z Tobą, zawsze będziemy Cię Kochać i o Tobie pamiętać” – napisali na Instagramie jej bliscy, których przecież znam i o których w tych dniach nieustannie myślę, a zwłaszcza o jej synku.
Franio skończy w tym roku 10 lat…
„Moją pasją jest po prostu życie” – mawiała Ola. To życie w żadnym wypadku nie jest sprawiedliwe, ale bywa dobre, o czym Ola przypominała mi/nam wielokrotnie. Od początku miała świadomość, z jaką chorobą się mierzy, wciąż powtarzała jednak te same słowa: „Nie jestem statystyką. Jestem Ola Wiederek-Barańska, nie jestem statystyką”. Denerwowała się, że ludzie nie szanują życia – źle się odżywiają, mają niezdrowe nałogi, nie uprawiają sportu. Oczywiście miała rację.
Ola często zwracała uwagę, jak ważny w procesie zdrowienia jest empatyczny lekarz. Nie taki, który oznajmi: „ma pani trzy miesiące życia”, a taki, który stwierdzi, że „owszem, sytuacja jest poważna, ale będziemy walczyć, próbować, damy radę”. Takiego podejścia nauczyli ją hiszpańscy lekarze, który witali ją słowami: „Hola Ola!” (czyt. ola Ola!). Skrzydeł dodawali jej ci lekarze, którzy w pacjencie widzieli przede wszystkim CZŁOWIEKA, a nie jedynie CHOREGO. Czasami uśmiech posłany pacjentowi potrafi zdziałać cuda. I przekonanie, że w walce z chorobą lekarz oraz pacjent tworzą jedną drużynę.
„Jezu! Życie! Ale jesteś trudne – powiedział człowiek.
A czego Ty się spodziewałeś? – odpowiedziało życie”.
Ola Wiederek-Barańska, Instagram, 11 lutego 2024 rok
Ziemska misja Aleksandry Wiederek-Barańskiej dobiegła końca.
Olu, dziękujemy Ci za wszystko.
Będę za Tobą tęsknić.
Ewa Podsiadły-Natorska
