Podczas XVI Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach nie zabraknie panelu poświęconego ochronie zdrowie. Czy któryś z zaproszonych ekspertów zada bardzo ważne pytanie: Quo vadis, polska pediatrio?
Ja to pytanie zadaję sobie już od dawna: jako dziennikarka, płatniczka składek, a przede wszystkim jako matka. Choć mieszkam w dużym mieście, w którym – przynajmniej teoretycznie – nie powinnam mieć problemów z dostępem do pediatry „na NFZ”, to notorycznie zderzam się z górą lodową. Ta góra lodowa nazywa się „Brak”: „Brak numerków” i „Brak pediatry”.
Kiedy moi synowie (dziś 6 i 8 lat) przyszli na świat, w naszej przychodni pracowało 5–6 pediatrów. Dostanie się na wizytę do któregoś z nich nie stanowiło problemu. Dziś etaty zmniejszyły się o połowę, a to i tak marzenie, aby wszyscy pracowali codziennie po kilka godzin. W rejestracji najczęściej słyszę, że „Nie ma już numerków”, „Jest jeden lekarz i to tylko przez dwie godziny” albo wręcz, że „Nie ma dziś żadnego pediatry”. Nie „już”. Wcale. Jak to możliwe? Gdy o to pytam, uzyskuję zdawkową odpowiedź: „Miał być doktor X, ale zadzwonił, że dziś go nie będzie”. Odpowiadam: „Dziecko ma 40 stopni gorączki, co mam zrobić?”. „Nie wiem, nie ja ustalam grafik, proszę jechać na pogotowie”.
Na pogotowiu w dni robocze pomoc można uzyskać po godz. 18, a był środek dnia i tygodnia. Jak zwykle kończą się w moim przypadku takie historie? Wizytami prywatnymi. Mam jednak pełną świadomość, że nie każdy rodzic może sobie na to pozwolić. Wręcz nie powinien, jeśli jest częścią systemu, tzn. opłaca składki. Ale ten system nie działa jak należy. Ostatnio, gdy moja znajoma – należąca do tego samego POZ-u, co my – też nie mogła dostać się z chorym synem na wizytę z powodu „braku pediatry”, zrobiła przy rejestracji awanturę. Dziecko było po operacji, kontrolną wizytę pediatryczną w POZ-ie wskazano w zaleceniach. Znajoma wezwała kierowniczkę placówki; w ciągu 30 minut pediatra w magiczny sposób zmaterializował się na miejscu. Czy jednak tak to powinno wyglądać? Co dalej? Dokąd zmierzamy?
Już od wielu lat polska pediatria przeżywa kryzys. Kolejne oddziały pediatryczne są zamykane. Czasem (podobno) z powodu braku dzieci, ale nie to jest esencją tego felietonu. Wciąż wracamy do sedna sprawy, a mianowicie do pytania, jak w placówkach podstawowej opieki zdrowotnej zatrzymać (!) dobrych specjalistów. Lekarzy, owszem, kształcimy – prezes Naczelnej Izby Lekarskiej poinformował, że w Polsce uczy się już o 120 proc. więcej lekarzy niż 25 lat temu. Chodzi jednak o to, żebyśmy kształcili ich dla siebie, a nie dla zagranicznych pacjentów, którzy potem zamiast nas będą korzystać z ich wiedzy oraz umiejętności.
Kryzys polskiej ochrony zdrowia jest faktem; kontrolerzy NIK alarmują, że również w publicznej opiece stomatologicznej panuje impas, a przecież to tylko jedna z wielu kropli drążących skałę zapaści. Potwierdzam: zęby leczymy prywatnie. Dobra wiadomość jest taka, że w Polsce wybitnych lekarzy nie brakuje. Zła jest taka, że wciąż mamy ich za mało. Pediatrów również.
Czy ktoś spróbuje pochylić się nad powyższymi dylematami podczas XVI Europejskiego Kongresu Gospodarczego? W czasie debaty „System ochrony zdrowia w Polsce”, w której udział weźmie minister Izabela Leszczyna, mają być omawiane takie tematy jak kluczowe kompetencje, których dziś brakuje w naszym systemie, kwestie związane z zarządzaniem, finansowaniem, kadrami. Po pierwsze pacjent – co to oznacza w praktyce? – to kolejne pytanie, które ma zostać zadane. „Bez efektywnie działającego systemu publicznego nie będzie działać system prywatny” – twierdzą eksperci zaproszeni do dyskusji. Pełna zgoda. Pytanie, jak to rozwiązać, wciąż pozostaje otwarte.
Ewa Podsiadły-Natorska
Redaktor prowadząca światlekarza.pl