Kiedy pytamy o ogólnie o ocenę usług medycznych, to jest ona zła lub bardzo zła. Ale gdy zadamy konkretne, szczegółowe pytanie o indywidualne doświadczenia z danego okresu, nierzadko wypada ona dokładnie odwrotnie ? mówi prof. dr hab. n. med. Tomasz Zdrojewski, kierownik Zakładu Prewencji i Dydaktyki Katedry Nadciśnienia Tętniczego i Diabetologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, przewodniczący Komitetu Zdrowia Publicznego PAN w latach 2011-2020.
Z raportu Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-PZH na temat sytuacji zdrowotnej Polaków wynika, że ok. 80% z nas dobrze ocenia swoje zdrowie. Czy to uzasadniony optymizm?
Odsetek Polaków, którzy dobrze oceniają swoje zdrowie, rzeczywiście wzrósł w ostatnich latach. Prawdopodobnie Polacy odnoszą się tu nie tylko do własnej kondycji, ale także do swojego bezpieczeństwa zdrowotnego i dostępu do lekarza.
Ale dostęp do lekarza jest fatalny. Kolejki do specjalisty mierzymy już w latach.
Właśnie, wysoki odsetek Polaków, którzy są w miarę zadowoleni i dobrze oceniają swoje zdrowie, kłóci się z obrazem trudnego dostępu do lekarza. Należałoby dobrze prześledzić wyniki długofalowych badań w ramach projektu Diagnoza Społeczna realizowanego od 2000 roku przez prof. Janusza Czapińskiego, ponieważ Polacy na tego typu pytania odpowiadają w sposób dość niespodziewany. Kiedy pytamy ogólnie o ocenę usług medycznych, to jest ona zła albo bardzo zła. Ale gdy zadamy konkretne, szczegółowe pytanie o indywidualne doświadczenia z ostatniego okresu, nierzadko wypada ona dokładnie odwrotnie. Często okazuje się, że większość respondentów przez ostatni rok nie miała negatywnych doświadczeń i przy tak sformułowanych pytaniach w sumie dobrze ocenia poziom ochrony zdrowia. Tę niejednoznaczność należy rozpatrywać bardziej w kategoriach socjologicznych i psychologii społecznej, a także wpływu mediów na kształtowanie się i utrwalanie naszych poglądów. Dlatego zdecydowanie preferuję ocenę sytuacji zdrowotnej Polaków i systemu ochrony zdrowia w Polsce na podstawie obiektywnych wskaźników. Wśród nich najważniejsza jest przewidywana długość życia rodaków. W przypadku tego parametru wiadomość jest jednoznacznie zła. To naprawdę dramatyczna informacja, że od 2014 roku obserwujemy zatrzymanie wzrostu długości życia w Polsce. Podobne zjawisko wystąpiło w naszym kraju ostatni raz w okresie stanu wojennego w latach 80. ubiegłego wieku.
No właśnie, mimo że poprawił się sposób odżywiania i zwiększyła aktywność fizyczna, na tle innych państw europejskich długość życia w Polsce już nie rośnie.
Przewidywana długość życia jest uznanym i powszechnie używanym na świecie wskaźnikiem do oceny stanu zdrowia populacji. I Polska w tym porównaniu wypada aktualnie bardzo źle. Od 2014 roku do teraz mamy zatrzymanie się wzrostu długości życia Polaków, które wynosi obecnie 73 -74 lat dla mężczyzn i 81-82 dla kobiet. O ile w latach 90. długość życia przyrastała szybko i nadrabialiśmy zaległości do 15 krajów starej UE, to już w pierwszej dekadzie XXI wieku tempo przyrostu było niewielkie, a od 2014 roku obserwujemy proces naprawdę dramatyczny. Wzrost długości życia zatrzymał się. W Polsce mężczyźni żyją o 7 lat krócej niż w Szwecji!
Czy coś szczególnego zaszło w 2014 roku, że ten wzrost się zatrzymał?
Jak zaznaczyłem już wcześniej, zatrzymanie wzrostu długości życia Polaków zdarzyło się tylko raz w najnowszej historii, czyli po II wojnie światowej. Był to przełom lat 70. i 80. Dość trudno jest ocenić przyczyny obecnych problemów. Tak naprawdę nie możemy przeprowadzić bardzo dobrych szczegółowych analiz, z uwagi na fatalną jakość kodowania przyczyn zgonów w naszym kraju. Do tego stopnia złą, że organizacje międzynarodowe, takie jak WHO przestały włączać Polskę do porównań szczegółowych przyczyn zgonów. Dla naszego kraju grupują przyczyny np. łącznie choroby serca i naczyń. System kodowania zgonów, prowadzony przez GUS, z powodu niedofinansowania przez ostatnie 20 lat praktycznie przestał spełniać swoje zadanie. Ministerstwo Zdrowia próbuje to naprawić, ale dzieje się to bardzo powoli i do dzisiaj nie ma efektów.
Wrócę do raportu NIZP-PZH. Aż 20% badanych uważa, że o ich zdrowiu decydują wyłącznie czynniki, na które nie mają wpływu. To wiele mówi o rzeczywistym stosunku do kwestii zdrowotnych.
Odpowiedzialność za złą sytuację zdrowotną Polaków rozkłada się równo na polityków, media i społeczeństwo. Uważam, że media kreują rzeczywistość, która jest nieprawdziwa. Polacy ruszają się mniej w ostatnich kilku latach niż to było na początku XXI wieku. Twarde dane z badań ogólnopolskich wykonanych na próbach reprezentatywnych, oceniających aktywność fizyczną, wskazują, że ten bardzo ważny dla zdrowia element stylu życia uległ znaczącej redukcji. Tymczasem media w kolorowych magazynach pokazują co innego, wobec czego społeczeństwu wydaje się, że sytuacja się poprawiła. Równocześnie politycy lekceważą wnioski z największych ogólnopolskich badań, takich jak NATPOL czy WOBASZ. Polska, spośród krajów, które w 2015 r. oceniły na zlecenie Komisji Europejskiej i Biura Regionalnego WHO dla Europy, plasuje się pod względem aktywności fizycznej na 24. miejscu. Wśród osób w wieku 15 lat i więcej tylko 18% mieszkańców naszego kraju wypełnia zalecenia WHO i Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego. W dodatku, wyniki tych badań, które realizowało Ministerstwo Sportu, nie zostały nawet u nas opublikowane. Powyższe fakty pokazują skalę lekceważenia problemu bardzo niskiej aktywności fizycznej Polaków i Polek nie tylko przez polityków czy decydentów, ale także przez media i społeczeństwo.
Czyli uważa Pan, że ludzie odpuścili sobie dbanie o zdrowie, aktywność fizyczną i zmianę stylu życia, a media kreują model, który nie istnieje?
Tak. Dlatego Komitet Zdrowia Publicznego PAN, Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego-PZH i Polskie Towarzystwo Kardiologiczne przygotowują obecnie narodowe rekomendacje aktywności fizycznej dla Polski. Czynimy to wzorem Stanów Zjednoczonych, których rząd wydał w 2018 roku profesjonalne, nowoczesne, ale zarazem przystępne i zdroworozsądkowe zalecenia. Niestety mamy duże trudności w zgromadzeniu choćby minimalnych środków potrzebnych na sfinansowanie tego przedsięwzięcia.
Widzi się wiele osób się na rowerach lub uprawiających jogging.
Niestety w rzeczywistości tak samo jak u dorosłych, bardzo źle jest z aktywnością fizyczną u młodszych Polaków. Aktywność fizyczną dzieci i młodzieży w Polsce najlepiej jest ocenić za pomocą badania HBSC (the Health Behaviour in School-aged Children) realizowanego w 49 krajach na świecie wśród osób w wieku 9-17 lat w reprezentacyjnej w skali danego kraju próbie szkół. Badania w latach 2017-2018 pokazały, że rekomendacje co do zalecanej aktywności fizycznej spełnia niecałe 16% ankietowanych polskich nastolatków i odsetek ten systematycznie się obniża. Obecnie polska młodzież w wieku 11-15 lat spędza średnio ponad 2,5 godziny dziennie, korzystając w różnych celach (filmy, nauka) z komputera i urządzeń mobilnych oraz dodatkowo 1,5 godziny na gry komputerowe lub na konsoli. Niedawno czytałem stenogramy z posiedzeń rządu prowadzonych przez Józefa Piłsudskiego. Wielką wagę przykładał do poprawy aktywności fizycznej i zdrowia młodego pokolenia. Mniemam, że obecnych polityków popędziłby, gdzie? Te alarmujące dane dla polskiej młodzieży są groźne dla zdrowia Polaków w niedalekiej przyszłości.
Identycznie ma się rzecz z odżywianiem. Z dokumentów FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) wynika, że o ile w latach 90. zdecydowanie poprawiliśmy stosunek spożycia tłuszczów nienasyconych do nasyconych, to w ostatnich 20 latach nie dokonała się praktycznie żadna istotna zmiana w tej kwestii i znowu mamy duże, narastające zaległości w porównaniu z innymi krajami. Od 2002 roku notujemy też dramatyczny, jeden z najwyższych na świecie, wzrost spożycia alkoholu z 6,5 do ponad 11 litrów czystego spirytusu na głowę mieszkańca. Z tych faktów jasno wynika, że w Polsce dużo więcej do powiedzenia w ostatnich dwóch dekadach mieli ministrowie finansów i rolnictwa od ministrów zdrowia.
Wymienione powyżej czynniki to prawdopodobnie właśnie te elementy, które najbardziej składają się na zły stan zdrowia Polaków i zatrzymanie się wzrostu długości życia. Niższa aktywność fizyczna, gorsza dieta, olbrzymi wzrost spożycia alkoholu plus palenie papierosów i e-papierosów (szczególnie niepokoją wzrosty u młodych Polek) wywołują później takie choroby jak nadciśnienie, cukrzyca, miażdżyca, zawały, udary, nowotwory, depresja itd.
Czy właśnie w tych czynnikach upatruje Pan największe zagrożenia zdrowotne Polaków? Czy zmiana tego stanu rzeczy będzie w najbliższej dekadzie największym wyzwaniem dla lekarzy?
Od 50 lat kraje cywilizowane opierają politykę zdrowotną na twardych dowodach dostarczonych przez ekspertów powołanych przez kanadyjskiego ministra zdrowia Marca Lalonda, co ciekawe prawnika i menedżera, a nie lekarza. Otóż wiadomo, że 50-70% naszego stanu zdrowia zależy od stylu życia. U nas wiedzą już o tym i rządzący, i społeczeństwo, i media, ale niestety to lekceważą. Wszyscy za to przykładają najwyższą wagę i dyskutują o dostępie do najnowocześniejszego leczenia. A to wpływa w zaledwie 10-20% na długość życia i zdrowie. Dramatyczna nierównowaga w Polsce między medycyną naprawczą a zdrowiem publicznym jest olbrzymim błędem. Wybitny, nieżyjący już polski demograf prof. Strzelecki dużo mówił i pisał w ostatniej dekadzie o potrzebie zmiany paradygmatu, ale do dzisiaj nikt go nie posłuchał.
Jakiego paradygmatu?
Kilka razy za mało inwestujemy w zdrowie publiczne, np. edukację społeczeństwa. W dodatku ulegamy okresowym modom. Teraz ulegliśmy modzie na problem nowotworów, ale tak naprawdę mamy równie duże lub większe zaległości, jeśli chodzi o choroby układu krążenia. I to w aspekcie interesującym ministra finansów, bo w Polsce w wieku produkcyjnym śmiertelność z powodu choroby wieńcowej jest trzy razy wyższa niż w Danii czy Holandii. Podkreślam: różnica nie wynosi 30%, tylko 300%. Jest to zatem różnica cywilizacyjna. Jak powiedziałem wcześniej, nie monitorujemy prawidłowo przyczyn zgonów Polaków, zaś ich styl życia w XXI wieku stale się pogarsza. Nic dziwnego, że niektóre kraje na świecie, startujące z takiej pozycji jak Polska na początku XXI wieku, np. Korea Południowa, w ostatnich latach zdecydowanie nas wyprzedziły. Kiedy ostatnio w Stanach Zjednoczonych zatrzymał się przyrost długości życia, Amerykanie natychmiast zareagowali, przeprowadzili badania i analizy, znaleźli odpowiedzi na kluczowe pytania i w tej chwili wdrażają programy polityki zdrowotnej, żeby odwrócić niekorzystne tendencje.
Które zagrożenia uważa Pan za największe, na co powinniśmy już teraz reagować?
Przede wszystkim musimy o co najmniej 30% obniżyć liczbę zachorowań i tym samym znacząco ograniczyć liczbę osób chorych na choroby serca i nowotwory, inwestując w prewencję, czyli poprawę stylu życia rodaków. Trzeba zacząć od przestraszenia polityków konkretnymi prognozami już na najbliższe lata, żeby sobie zdali sprawę z tego, że proces starzenia się Polaków postępuje bardzo szybko i brak poprawy stylu życia będzie skutkować podwójnie szybkim wzrostem liczby osób chorych, które będą chciały być nowocześnie leczone. Z jednej strony znaczny przyrost liczby ludzi starszych, a z drugiej brak redukcji zachorowalności spowoduje, że system w tej postaci może w ciągu 5-10 lat bankrutować. Trzeba więc potrząsnąć politykami i mediami, by w ramach instynktu samozachowawczego wywołać dyskusję. Trzeba też wdrożyć działania, które obniżą koszty leczenia, co oczywiście może być bardzo niepopularne.
Wskaźniki zdrowotne Polaków pokazują, że znajdujemy się w obliczu kryzysu i jego zażegnanie w postaci zdecydowanego wzmocnienia zdrowia publicznego to zadanie ewidentnie dla polityków, a nie lekarzy, bo to państwo odpowiada za zdrowie publiczne.
Pandemia ujawniła liczne zaniedbania i niedoinwestowanie w zakresie chorób zakaźnych. System informacyjny działa tylko fragmentarycznie, jest zupełnie niewydolny i niezintegrowany w relacji do potrzeb. W efekcie w niektórych ważnych analizach w czasie pandemii Polska w ogóle nie bierze udziału lub z dużym opóźnieniem zbiera są dane, np. w European Mortality Monitoring ? EuroMOMO. Oby to był dzwonek alarmowy.
Rozmawiał Ryszard Sterczyński