Schistosoma, zwana po polsku bilharcjozą lub schistosomatozą, jest najpoważniejszą po malarii chorobą pasożytniczą na świecie.
Prowadzone obecnie badania w Uniwersyteckim Centrum Medycznym w holenderskiej Lejdzie przez zespół dr Mety Roestenberg stanowiłyby niezłą kanwę dla filmu o obcym. Zdrowych, młodych ochotników płci obojga zaraża się ?robalem? ? przywrą Schistosoma mansoni. Aby eksperyment się powiódł, około 20 larw tego płaskiego robaka, które świeżo opuściły ślimaka stanowiącego ich inkubator, musi wniknąć w ramię człowieka. A dokładnie, każdorazowo czterech osób. I choć przywra podawana ochotnikom w formie larwalnej raczej nie zdoła się w nich rozmnożyć (tak została przeprogramowana przez naukowców), nie stanowi drastycznego zagrożenia dla ich zdrowia, jednak stwarza ryzyko. Badania zatem są określane w środowisku jako kontrowersyjne.
Larwy w wodzie
Gdzie jest zatem skórka warta aż tak drastycznej wyprawki? Wywoływana przez przywry z rodzaju Schistosoma choroba, zwana po polsku bilharcjozą lub schistosomatozą, jest najpoważniejszą po malarii chorobą pasożytniczą na świecie. Choć do Polski zawlekana jest rzadko przez turystów czy misjonarzy, to w Afryce, na wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej oraz w Azji Południowo-Wschodniej, a nawet na Bliskim Wschodzie występuje epidemicznie. Aby się zarazić, wystarczy znaleźć się kończynami w wodzie, gdzie żywiciel pośredni pasożyta, ślimak, hoduje w sobie sporocysty, z których uwalniane bywają tysiące cerkarii. Są one larwami zdolnymi do samodzielnego życia w toni wodnej przez kilka godzin ? dokładnie tyle, by zarazić ludzi, wwiercając się do ich ciała przez skórę. Wędrują potem po organizmie, głównie naczyniami, by osiąść w wątrobie, tam zaś, narobiwszy strasznych szkód, ostatecznie zacząć się rozmnażać. Proces przebiega później w świetle naczyń żylnych. Stamtąd pasożyty trafiają do światła jelita czy pęcherza moczowego. Wyprodukowane jaja pasożyta są wydalane wraz z kałem i moczem. Ekskrementy trafiają często do otwartych zbiorników wodnych, gdzie żerują ślimaki, które są zarażane larwami o wdzięcznej nazwie miracidium wykluwającymi się z jaj. W ślimaku miracidium staje się sporocystą. Tak domyka się cykl życiowy płazińca, który zaraża w tej chwili 230 milionów ludzi na naszej błękitnej planecie. Około 80 proc. z nich jest Afrykańczykami.
Niezbędne badania
W całym cyklu, jako rezerwuar dodatkowy pasożyta, uczestniczą niektóre zwierzęta: psy, koty, gryzonie, kozy czy bydło i konie. Nie ma przeciwko tej przywrze szczepionki, a w terapii stosuje się jeden tylko, bardzo przestarzały już dziś lek, prazykwantel. Został on opracowany dzięki dawnym badaniom nad schistosomą, prowadzonym na chomikach. Dr Roestenberg uważa jednak, że ? jak pokazuje sytuacja bieżąca ? dalej bez udziału w badaniach ludzkich królików laboratoryjnych po prostu nie da się pójść. Jej eksperymenty są obliczone na znalezienie metody powstrzymującej przywrę przed płciowym rozmnażaniem się w ssakach stałocieplnych, w tym w człowieku. To nieodwracalnie rozerwałoby zabójczą karuzelę cyklu życiowego pasożyta i uniemożliwiłoby pojawienie się objawów chorobowych. A są to: biegunki krwawe, krwiomocz, krwotoki, wrzody oraz polipy i bliznowce w jelicie czy pęcherzu. W zależności od gatunku przywry, objawy i przebieg mogą być różne. Nierzadkie są objawy w układzie nerwowym. Przewlekła choroba może prowadzić do śmierci w ciągu kilku lat od zarażenia.
Potrzebne są szczepionki
Eksperymenty na zdrowych ochotnikach to nieczęsty temat. Wiadomo ? z tym ochotnictwem bywa różnie. Często w badaniach uczestniczą np. więźniowie, którzy liczą na skrócenie kary. Za uczestnictwo w badaniach ochotnicy są oczywiście opłacani. Jednak istnieją choroby, których realnie w modelach zwierzęcych zbadać się nie da. Zwłaszcza tropikalne choroby pierwotniacze czy pasożytnicze, gdzie człowiek jest ostatecznym żywicielem.
Nie wystarczy zwiększyć poziom higieny i unikać kąpieli w otwartych zbiornikach wodnych tam, gdzie choroba występuje masowo. Tak sobie ze schistosomą mogą i powinni radzić turyści. Ale lokalni mieszkańcy zawsze będą musieli uprawiać ryż czy łowić przybrzeżnie oraz zbierać jadalne skorupiaki i małże, a więc kilka(naście) godzin dziennie brodzić po kolana w błocie czy wodzie. Potrzebne są nowe środki zabezpieczające ich przed zarażeniem ? bezpieczne szczepionki. I nowe terapie. Te zaś, jeśli nie są przetestowane na kilkudziesięciu zdrowych ludziach, nie mogą tak po prostu, prosto z laboratorium, powędrować w sytuację polową. Rozpoznanie walką to była kosztowna strategia wojenna Armii Czerwonej. Nie da się jej zastosować we współczesnej medycynie nawet wtedy, gdy na szali leży życie i zdrowie 230 milionów ludzi.
Nowe szczepionki przeciw schistosomatozie niestety, jak dotąd, działają obiecująco raczej na zwierzęta niż na ludzi. To też sukces, bo może zmniejszyć rezerwuar pasożyta oraz straty materialne z powodu chorób bydła czy koni. Niestety jednak, aby coś działało na pewno na ludziach, trzeba to przebadać na ludziach. Najpierw w ściśle kontrolowanych warunkach laboratoryjnych. Jednak w tych jakże komfortowych warunkach, gdy je porównać z równikowym afrykańskim lasem czy Puszczą Amazońską, dr Roestenberg nie jest w stanie zagwarantować, że gdy eksperyment się skończy, wyleczy swoich ochotników ze schistosomatozy, której ich, dla naszego wspólnego dobra, nabawiła. Oni zostaną na pewno z niezwykłym doświadczeniem i 1000 euro w kieszeni. Czas pokaże, z czym zostanie 230 milionów cierpiących na bilharcjozę. Trzeba przyspieszyć te badania, bo od sierpnia tego roku obecność Schistosoma stwierdzono na Korsyce. Ta choroba tropikalna weszła oficjalnie na teren Europy.