Gdybym dzisiaj stanął przed wyborem, czy pracować nadal jako lekarz czy kierować Instytutem, bez wahania wybrałbym Instytut. Ten szpital zawsze się rozwijał – mówi prof. Kazimierz Roszkowski-Śliż.
W ostatnich latach Instytut Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie został zmodernizowany. Obecnie dostępne są tu wszystkie technologie niezbędne do kompleksowej diagnostyki i leczenia chorób układu oddechowego, łącznie z ECMO (oksygenacją zewnątrzustrojową), tzw. sztucznymi płucami. ?Jedną z korzyści modernizacji placówki jest poprawienie warunków wykonywania świadczeń, zwiększenie bezpieczeństwa pacjentów i komfortu personelu ? podkreśla prof. Kazimierz Roszkowski-Śliż, dyrektor Instytutu. ? Mamy wszelkie warunki do uzyskiwania dużej efektywności, a przy tym wykorzystywania potencjału technologicznego i intelektualnego placówki do szybkiego diagnozowania i leczenia.?
Ludzie, tradycja, historia
To zobowiązuje. Przynajmniej tych wszystkich, którzy pracowali ? i pracują ? w warszawskim Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc. W tym szpitalu lata temu podjęli pracę m.in. Odo Bujwid, Edmund Biernacki, Franciszek Kijewski. Lekarzem naczelnym szpitala od 1927 roku był dr Kazimierz Dąbrowski. Dzięki niemu dotychczasowy Szpital Wolski przekształcił się w ośrodek leczenia gruźlicy. Mieścił się przy ulicy Okopowej 2/4. W 1935 roku szpital został przeniesiony do nowej siedziby na ulicę Płocką 26.
5 sierpnia 1944 roku w gabinecie dyrektora szpitala dr Józef Marian Piasecki i prof. Janusz Zeyland zostali rozstrzelani. Tego dnia na Woli w masowych egzekucjach zginęło jeszcze trzech innych lekarzy, dwudziestu studentów medycyny związanych ze szpitalem, wielu pracowników pomocniczych oraz liczni pacjenci. W holu Instytutu znajduje się tablica upamiętniająca ich nazwiska.
W latach 1963-1967 roku decyzjami Ministerstwa Zdrowia Instytut otrzymał rangę Instytutu Resortowego i jednostki naukowo-badawczej z utworzeniem samodzielnych klinik i zakładów. Od 1993 roku Instytut jest ośrodkiem referencyjnym Światowej Organizacji Zdrowia w dziedzinie gruźlicy.
W Instytucie od zawsze prawidłowo funkcjonował układ mistrz ? uczeń. Na każdym szczeblu. To cenne, zwłaszcza dzisiaj, gdy tak nisko upadło wiele autorytetów, gdy o autorytetach mówi się coraz mniej i coraz rzadziej, gdy układ mistrz i uczeń jest tak bardzo de mode. ?Podstawą zdrowego i prawidłowego funkcjonowania zakładu, szpitala, instytutu jest zawsze zespół ludzki. Zespół, w którym pracują razem mistrzowie i uczniowie. To podstawa intelektualna. Jest to związane także z tradycją w tym szpitalu, która obliguje kolejne pokolenia i cementuje ludzi. Ta tradycja przenosi na ludzi świadomość bardzo odległych czasów, ale bardzo szlachetnych postaw? ? podkreśla Profesor. To miejsce jest przez lekarzy wybierane jako miejsce pracy. Profesor Kazimierz Roszkowski-Śliż nie wyobrażał sobie pracy gdzie indziej. Przyszedł z innego szpitala, gdyż właśnie tu chciał pracować. Tu byli ? i są ? ludzie cieszący się niekwestionowanym autorytetem.
?Autorytet nie wynikał z jakiegokolwiek nadanego im tytułu ani z funkcji, którą kiedykolwiek sprawowali, ale z powszechnego uznania dla ich metod używania rozumu i głębszego wglądu w sprawy, którym poświęcili (poświęcają) życie ? mówi Profesor. ? Instytut cieszył się znakomitą reputacją jako placówka naukowa, w dziedzinie perfekcjonizmu zawodowego, także w zakresie ? dla młodego adepta nauki i sztuki lekarskiej bardzo istotnym ? opieki zawodowej. Tragiczna historia wojenna Instytutu to jedna sprawa, ale tradycja powojenna też jest imponująca. Zawsze były tu niekwestionowane autorytety i atmosfera, która się udzielała. Oczywiście, trzeba dbać o to, żeby następował właściwy dobór intelektualny. A to polega nie tylko na właściwej kadrze, ale i wychowaniu swoich asystentów. Jeżeli mówimy o aspekcie zawodowym, to ważnych jest kilka celów. Jednym jest obowiązek wynikający z przysięgi Hipokratesa i dbanie o podnoszenie kwalifikacji zawodowych. Dla lekarzy, którzy tu pracowali ? i pracują ? przysięga Hipokratesa jest ciągle żywa i zobowiązująca. Druga sprawa to dążenie do perfekcyjności postępowania w stosunku do pacjentów. Dalej to dbanie o rozwój, a nie o to, by szef był gwiazdą na tle szarości. I pozostaje jeszcze coś takiego, jak podświadoma skłonność do tego, żeby zbudować wokół siebie zespół ludzi, którzy tworzą coś w rodzaju szkoły. Mówi się o tym, że ten lekarz pochodzi ze szkoły np. prof. Stanisława Filipeckiego, prof. Edwarda Rużyłły. Sam zaczynałem u Rużyłły ? to miało (i ma do dzisiaj) swój ciężar. Szef dobierając zespół wybiera, prowadzi selekcję. W takim zespole nie ma przypadkowych ludzi. Na to, żeby móc pracować u prof. Filipeckiego czy Rużyłły trzeba było zasłużyć.?
Mistrz i uczeń
Medycyna jest rzemiosłem, ale i sztuką. To trzon myślenia Profesora o tym zawodzie. Aby można z rzemiosła uczynić sztukę, trzeba najpierw opanować w możliwie doskonałym stopniu to pierwsze. Mistrz jest więc niezwykle ważny, gdyż od niego młody lekarz uczy się właściwej analizy różnych objawów chorobowych i wyników badań, właściwego interpretowania i kojarzenia faktów, techniki zabiegów i sprowadzania wszystkich elementów do wspólnego mianownika, zachowania odpowiednich proporcji między działaniem dla dobra chorego i poszanowaniem jego autonomii. ?Do nabycia tych wszystkich umiejętności niezbędne jest żmudne terminowanie, ale istotą kontaktu między uczniem i Mistrzem jest myśl. Miałem szczęście terminowania u najlepszych. Ale ja tych najlepszych szukałem i robiłem wszystko, by mnie zauważyli i we mnie uwierzyli? ? podkreśla Profesor.
Profesor Filipecki miał charyzmę, był człowiekiem niezwykłym. Profesor Roszkowski był w pewnym sensie jego uczniem (był 10 lat młodszy od Filipeckiego), ale także, co uważa za ogromny zaszczyt, jego przyjacielem. ?Jego ogromna wiedza oraz szczególna umiejętność dzielenia się nią sprawiały, że był powszechnie szanowanym i lubianym lekarzem, naukowcem i humanistą. Erudyta, znakomity dydaktyk, wychowawca wielu pokoleń studentów i lekarzy oraz twórca nowoczesnego, ?polskiego? myślenia w medycynie. Był jednym z twórców cenionej w Europie warszawskiej szkoły zatorowości płucnej? ? wspomina.
Profesor się zżyma, gdy słyszy o wydrukach komputerowych zamiast o pacjentach. Medycyna wydaje się niemal wszechpotężna. Zapomina się jednak, że przede wszystkim dzięki ludziom, a nie sprzętowi, który jest tylko instrumentem. ?W dzisiejszych czasach przed pracownikami medycznymi stoi nowe wyzwanie: oprócz wiedzy medycznej oraz umiejętności technicznych lekarz powinien odznaczać się wrażliwością emocjonalną skierowaną na pacjenta. Gdy jest, jak ja, także dyrektorem szpitala czy Instytutu musi być także dobrym gospodarzem podejmującym racjonalne decyzje ? podkreśla Profesor. ? Jestem dyrektorem od 22 lat. Nie uważam, że jestem niezastąpiony, ale stworzyłem podwaliny pod dalszy, korzystny dla Instytutu, rozwój. Zespół ludzi, z którymi pracuję jest zintegrowany, ma te same ideały i motywacje. Nie można zarządzać instytucją myśląc ?po mnie choćby potop?. Moi poprzednicy dbali o właściwy rozwój tej instytucji, ja to kontynuuję. Tu jest coś takiego, co się nazywa misją. Gdy szpital nie ma poczucia misji, to staje się fabryką.?
Umiejętność słuchania
A właściwie wręcz wsłuchania się w drugiego człowieka. Tego po drugiej stronie: pacjenta. Rodzice prof. Roszkowskiego-Śliż byli lekarzami, więc atmosfera domowa, rozmowy robiły swoje. Świat medycyny od dzieciństwa był jego światem. Jakby kropkę nad ?i? postawił pierwszy na świecie medyczny serial amerykański ?Doktor Kildare?, który oglądał zachłannie marząc, że ?też będzie takim lekarzem?. ?Film pokazywał służbę, jaką jest bycie lekarzem, postawy i zachowania. Przyczynił się do mojego marzenia i myślenia o zawodzie lekarza? ? mówi.
Profesor wybrał więc medycynę. Skończył Warszawską Akademię Medyczną. Od lat zajmuje się chorobami płuc, głównie nowotworowymi. Do niedawna był krajowym konsultantem chorób płuc. Jest członkiem wielu towarzystw naukowych polskich i zagranicznych, autorem ponad 230 publikacji specjalistycznych.
Jest uważnym słuchaczem i obserwatorem, lekarzem i człowiekiem bardzo wrażliwym na pacjenta. Nie tylko słucha, ale wręcz wsłuchuje się w chorego, poważnie traktując jego niedopowiedzenia, przemilczenia, a zwłaszcza intuicję. Zdecydowało o tym jedno zdarzenie. Był wtedy młodym lekarzem? ?Wchodziłem w ten zawód mając świadomość nieuchronnych porażek. Sukcesów także, ale w ten zawód immanentnie wpisane są bolesne, często dramatyczne porażki. I każdy, kto się decyduje na ten zawód, musi o tym wiedzieć. Zdarzają się sytuacje, zwłaszcza na początku samodzielnej drogi lekarskiej, że lekarz przywiązuje się do pacjenta. Pamiętam tego chorego ? to był około 40-letni mężczyzna z nowotworem płuca (w pełni operacyjnym). Pacjent nie chciał zgodzić się na operację. Dla mnie to było nie tylko niezrozumiałe, ale wręcz sprzeczne z moim myśleniem lekarskim, po prostu nieakceptowalne. Użyłem więc całej swojej perswazji, by przekonać go do zabiegu. Pacjent został zoperowany, wszystko było w porządku. Przetoczono mu zamówioną dla niego krew. Tak, jak zwykle robi się to po operacji, gdy dojdzie do krwawienia. U niego do krwawienia nie doszło i przetoczono mu krew bez wskazań ku temu, w dodatku popełniając błąd w krzyżówce. Dostał obcą krew. Zmarł na skutek wstrząsu. Powstało we mnie wtedy głębokie przekonanie, że trzeba chorego bardzo uważnie słuchać. I że lekarz powinien wyznaczyć sobie granice perswazji. Gdy widzę, że chory jest bardzo zdeterminowany, by nie postąpić w sposób racjonalny z punktu widzenia medycyny, nie przekraczam pewnej bariery. Błąd, który wtedy nastąpił nie był moim błędem ani kolegów, lecz spowodowany bałaganem. Taka sytuacja, oczywiście, zdarza się bardzo rzadko, ale się zdarza. To był człowiek inteligentny, dobrze wykształcony, nie rozumował w kategoriach, że boi się raka, boi się operacji itp. Po tylu latach pracy lekarskiej wiem, że nie sposób nie doceniać intuicji pacjenta.
Z własną intuicją miałem do czynienia na drodze między Olsztynkiem a Ostródą. Kiedyś była to wąska droga z mnóstwem zakrętów. Zawsze stosowałem się do zasady, że jak nie widzę, to nie jadę. Jechałem za samochodem ciężarowym wyładowanym beczkami. Jechaliśmy pod górkę i w pewnym momencie zachowałem się jak nie ja. Podwójna linia ciągła, pod górkę, a ja zacząłem tę ciężarówkę wyprzedzać. Dokładnie w tym momencie pękła lina i poleciały beczki ze smołą…?
Misja i dehumanizacja
?Gdy patrzę dzisiaj na dehumanizację medycyny to jestem zmartwiony ? mówi Profesor. ? Coraz rzadziej się słyszy: ?chory?, ?pacjent?, ?lekarz?. Świadczenie zdrowotne są szczególnym ?towarem? i nie można go sprowadzać do kategorii sprzedaży pary butów. Rynek medyczny ma nieograniczony popyt i nieograniczoną podaż. Nie dehumanizujmy dalej medycyny, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie, także w sensie ekonomicznym. Nie można mieć pretensji wyłącznie do lekarzy o pewien zanik etyki i wrażliwości lekarskiej. Pewne zachowania są wymuszane czasami nonsesownymi rozporządzeniami NFZ czy ministerstwa. Nie jestem wrogiem tych instytucji, ale wołałbym o rozsądek. Racjonalne zachowanie się lekarzy tak, ale w tym wszystkim musi być jakiś umiar. Trzeba pamiętać o tym, że podstawowy jest tu pierwiastek ludzki. I więź, kontakt między pacjentem i lekarzem jest niezbędny. Bardzo lubię sięgać do prof. Orłowskiego i jego opisów technik diagnostyki fizykalnej. Dziś są one zastępowane przez techniki nowoczesne, komputerowe itp. Jednak można sobie wyobrazić sytuację, że los rzuci danego lekarza w inne rejony świata i tam będzie musiał posługiwać się, tradycyjnymi technikami medycyny diagnostycznej. Musi je wobec tego znać.?
Globalizacja zmienia świat, zmienia człowieka. Wszystko coraz bardziej dzieje się, przebiega, dokonuje obok nas, choć dotyczy nas bezpośrednio. Klient banku nie jest już dziś partnerem banku, lecz nośnikiem wirtualnego pieniądza. Pacjent i lekarz tracą swoją podmiotowość. W medycynie głównym punktem spojrzenia na pacjenta staje się jednorodna grupa pacjentów, do której chorego zakodujemy. ?Niezwykle istotny jest sposób komunikowania się pacjenta z lekarzem i lekarza z pacjentem ? mówi Profesor. ? Chory jest w stanie przyjąć każdą prawdę, ale lekarz winien minimalizować wstrząs związany z najgorszym rozpoznaniem. Nie znaczy to, że ma mówić nieprawdę. To zależy od sposobu przeprowadzenia rozmowy. Poza tym? Zbyt długo wykonuję ten zawód, żeby nie widzieć rzeczy, które wydarzyły się z chorymi w sensie pozytywnym wbrew praktyce i doświadczeniu lekarskiemu. Słowa mogą pomóc, ale mogą też zabić. Trzeba więc szczególnie uważnie i odpowiedzialnie się nimi posługiwać. Jeżeli lekarz nie ma ludzkiej wrażliwości, to powinien zmienić zawód.?