– Brak rozpoznania tak oczywistej choroby, jaką jest otyłość, to zaniedbanie i błąd w sztuce lekarskiej – mówi prof. dr hab. n. med. Paweł Bogdański, kierownik Katedry Leczenia Otyłości, Zaburzeń Metabolicznych i Dietetyki Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, past prezes Polskiego Towarzystwa Leczenia Otyłości, w rozmowie z Ewą Podsiadły-Natorską
W jakim stopniu stygmatyzacja, która dotyka osoby chorujące na otyłość, utrudnia leczenie tej choroby i wpływa na postawy pacjentów wobec terapii?
Pacjenci chorujący na otyłość są stygmatyzowani przez całe życie, przede wszystkim w swoim środowisku, ale niestety również w gabinetach lekarskich. To stygmatyzacja werbalna i niewerbalna poprzez spojrzenia, komentarze, wypowiedzi, że powinni się za siebie wziąć. Ci pacjenci tracą przez to wiarę w siebie i mają poczucie, że to oni są winni całej sytuacji. Przykładem jest pacjent, który siada przede mną w gabinecie i mówi: „Panie profesorze, ja wiem, że popełniam błędy” – na co ja opowiadam: „A zna pan/pani kogoś, kto nie popełnia błędów?”. Moi pacjenci często nie zdają sobie sprawy, że otyłość to choroba, bo dali sobie wmówić, że sami są sobie winni – a badania dowodzą, że nawet 30 proc. chorych na otyłość doświadcza stygmatyzacji ze strony lekarzy. Co więc się dzieje? Chorzy nie idą do lekarza, bo się wstydzą albo to właśnie lekarz kazał im „wziąć się za siebie”.
I próbują leczyć się sami…
Albo padają ofiarą hochsztaplerów, którzy oferują im „cudowne tabletki na odchudzanie”, uzdrawiającą akupunkturę czy szereg innych rzeczy. A choroba się rozwija, pojawiają się powikłania i to jest prawdziwy dramat tych pacjentów, których stygmatyzacja odsuwa od profesjonalnej pomocy. Nie szukają jej z powodu poczucia niskiej wartości. Są sfrustrowani, zdesperowani, siedzą w domu, nie wychodzą do znajomych, na koncerty, na zakupy itd. Choroba więc dalej postępuje.
W Polsce najbardziej brakuje nam profesjonalnego rozpoznania choroby otyłościowej. Prostego przekazu: „Panie Kowalski, pani Nowak, choruje pan/pani na otyłość, to przewlekła choroba, która samoistnie nie ustępuje, która ma tendencję do nawrotu, która grozi rozwojem ponad 200 zaburzeń i powikłań. Musimy ją leczyć”. Taki komunikat o 180 stopni zmienia perspektywę pacjentów – już wiedzą, że są chorzy, że nie są niczemu winni. Na własne oczy widziałem pacjentów, którzy ze łzami w oczach reagowali na słowa: „Jest pan chory, wymaga pan leczenia. Jest odpowiednia strategia, są zalecenia, będzie z panem pracował zespół terapeutyczny, mamy na pana chorobę leki”. Te proste sformułowania stawiają pacjenta w zupełnie innej sytuacji.
Jakie inne błędy komunikacyjne popełniają lekarze podczas takich rozmów?
Oprócz wspomnianego „trzeba się za siebie wziąć” również klasyczne „proszę mniej jeść i więcej się ruszać”. Albo pytanie lekarza do jednej z pacjentek: „A u dietetyka pani była?”. W ten sposób znowu przesuwamy winę na chorych. Brak rozpoznania tak oczywistej choroby, jaką jest otyłość, to zaniedbanie i błąd w sztuce. Moim zdaniem to zachowanie wręcz nieetyczne z punktu widzenia odpowiedzialności zawodowej. To tak jakby nie rozpoznać cukrzycy, nadciśnienia czy nowotworu – i jeszcze sugerować pacjentowi, że zachorował z własnej winy. Czy zna pani inną chorobę przewlekłą, w której oczekujemy od pacjenta samouzdrowienia?
Oczywiście, że nie.
To dlaczego pacjenci z otyłością słyszą od lekarzy: „Proszę coś ze sobą zrobić i dopiero do mnie wrócić”? Jedna z moich pacjentek opowiadała mi, że gdy powiedziała lekarzowi innej specjalności, którego często odwiedza: „Panie doktorze, udało się, dostałam leki, redukuję masę ciała”, usłyszała od niego: „Leki? Czyli poszła pani na łatwiznę”.
Niestety, poza gabinetem lekarskim też nie jest lepiej. Inna moja pacjentka umówiła się z koleżanką, której nie widziała pół roku. Poszły do restauracji, gdzie każda zamówiła sernik. Opowiadała mi, że czuła na sobie wzrok innych gości, jakby słyszała ich myśli: „Taka gruba, a jeszcze sobie sernik kupiła”. Takie sytuacje mogą zniweczyć efekty leczenia, bo pacjent znowu traci wiarę w siebie – dlatego na każdym etapie terapii trzeba przypominać, że mamy do czynienia z chorobą i to przewlekłą. Pacjent potrzebuje rozsądnego lekarza, który nie będzie go oceniał, tylko opowie o chorobie, przedstawi plan leczenia, wszystko wytłumaczy – stąd potrzeba wsparcia ze strony psychologa, który pozwoli pacjentowi rozładować ogromny bagaż emocjonalny. Pewnie każdy z nas w życiu usłyszał zdanie, które go zabolało i na długo zapadło w pamięć. Pacjenci chorzy na otyłość takie zdania słyszą średnio kilka razy w tygodniu. I to są zdania, które opóźniają diagnostykę oraz terapię.
Jak zintegrować empatię i medycynę dla dobra pacjentów? Czy lekarz może się empatii nauczyć?
Wydaliśmy słownik „Jak wspierająco mówić o chorobie otyłościowej?”. To podręcznik dla każdego – dla pacjentów, ich rodzin, ale też dla lekarzy. Na różnych konferencjach, webinarach oraz spotkaniach tłumaczymy, jak ważna jest wspierająca postawa zespołu terapeutycznego, jak pozytywnie wpływa ona na pacjenta, motywując go do działania, dodając mu energii, pozwalając wytrwać na terapii, która jest trudna, a nierzadko też kosztowna. Do pacjenta trzeba mówić językiem korzyści, prostym i zrozumiałym. Używać odpowiednich sformułowań: otyłość, choroba otyłościowa, nawrót choroby (zamiast efektu jo-jo), redukcja masy ciała oraz leczenie (zamiast odchudzania). Niektórym lekarzom wydaje się, że jak będą ostrzy albo nakrzyczą na pacjenta, to to podziała. Nic bardziej mylnego. Niestety, w polskim systemie edukacji jest zbyt mało nauki tzw. umiejętności miękkich. Tymczasem w każdej chorobie przewlekłej odpowiednia postawa lekarza ma kapitalne znaczenie, jeśli chodzi o efektywność leczenia. Ta postawa się opłaca, bo przynosi sukcesy terapeutyczne.
Wielu chorujących na otyłość pacjentów nie wierzy w siebie ani w to, że wyjdą z choroby. Czy lekarz może do nich zwracać się bardziej bezpośrednio, np. „Wierzę w pana/panią”, „Da pan/pani sobie radę”?
Są różne metody. Część pacjentów potrzebuje dowodów medycznych na skuteczność terapii. Część potrzebuje zdjęcia z nich odpowiedzialności i prostego, empatycznego wsparcia. Rzeczywiście zdarza się, że słyszę od pacjentów: „Panie profesorze, jest pan moją ostatnią deską ratunku”. Wtedy spokojnie wszystko wyjaśniam. Zapewniam, że jest to choroba, którą da się leczyć, kontrolować, a dzięki temu żyć lepiej i dłużej. Pacjentowi tłumaczę też: „Pana życie nie musi wyglądać tak, że rano patrzy pan w kalendarz, a tam: w poniedziałek kardiolog, we wtorek ortopeda, w środę diabetolog… – bo chodzi do lekarzy, którzy leczą powikłania choroby otyłościowej, a nie samą chorobę! Ja chcę, żeby mój pacjent spojrzał w kalendarz i zobaczył: w poniedziałek wyjście do teatru, we wtorek wycieczka itd. Taki pacjent, gdy zaczyna już redukować masę ciała, rozumie, że w tym wszystkim nie chodzi o kilogramy, a o życie.