Przekonałam się na sobie, jak nieoczekiwanie i jak dynamicznie może ta choroba przebiegać. Pierwsza myśl: ?Jestem, wróciłam, żyję!?. Potem zaczęła docierać do mnie reszta, jaki jest dzień, ile dni mnie ?nie było?, kiedy byłam utrzymywana przy życiu przez urządzenia – mówi prof. Karolina Sieroń, która kierowała oddziałem covidowym. Sama ciężko przeszła COVID, 9 dni była pod respiratorem, szukano dla niej osocza ozdrowieńców.
Kierowała Pani oddziałem covidowym w szpitalu MSWiA w Katowicach, ratując chorych i walcząc o ich życie; potem sytuacja dramatycznie się odwróciła. Jak to jest stać się nagle pacjentką?
Nikt nie lubi być pacjentem, lekarz tym bardziej. Sytuacja zmusiła mnie do tego, by być pacjentką ? najpierw na swoim oddziale, potem na oddziale intensywnej terapii w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach, gdzie byłam podłączona do respiratora, a na końcu w klinice pulmonologii. Stanie się pacjentką jest trudne, natomiast w pewnym momencie trzeba sobie zdać sprawę z tego, że role się muszą odwrócić. Trzeba się zdać na fachowość i kompetencje innych.
Początkowo leczyłam w domu, wydawało mi się, że jestem w nienajgorszej formie, natomiast gdy zobaczyli mnie koledzy z pracy, stwierdzili, że nie wyglądam zbyt dobrze i odnoszą wrażenie, że jestem odwodniona. Zasugerowali mi, że trzeba jechać do szpitala. Nie protestowałam. Później, gdy moja wydolność oddechowa dość dynamicznie się pogarszała, również zasugerowano mi przeniesienie na oddział intensywnej terapii. Nie chciałam tam iść, miałam nadzieję że uda się bez pobytu na OIOM. Niestety kolejny dzień był jeszcze gorszy.
To prawda, że przez zachorowaniem, dyżurowała pani 21 dni w ciągu miesiąca?
Fizycznie miałam dyżur w co drugą dobę, a w domu przez cały czas pozostawałam pod telefonem. Pracowaliśmy bardzo dużo, mieliśmy wielu chorych, również w ciężkim stanie. Organizm był zmęczony, co na pewno przyczyniło się do spadku odporności.
Wszyscy tak pracujecie?
Tak, chorych jest wielu, na moim oddziale ok. 50-80, w różnym stanie, cześć wentylowanych mechanicznie. Chorych było dużo, personelu niezbyt wiele. Myślę, że nikt z nas nie dopuszczał do siebie myśli, że zachoruje. Cały czas pracowaliśmy na wysokich obrotach. Nie było czasu, aby myśleć, czy ktoś może zachorować i co wtedy będzie. Kiedy zachorowałam, myślałam, że przebieg będzie łagodny, kilka dni spędzę w domu i szybko wrócę do normalnego życia. Niestety tak się nie stało.
Aczkolwiek wróciłam do życia (jeszcze nie normalnego), jestem w domu i powoli (ale sukcesywnie) wracam do formy.
W połowie listopada poseł Jerzy Polaczek na FB napisał o Pani chorobie – oczywiście za zgodą rodziny, także pani ojca; prof. Aleksandra Sieronia. Pojawił się też dramatyczny apel o oddanie dla Pani osocza ozdrowieńców. Sytuacja była bardzo trudna. Była Pani świadoma, że jest naprawdę źle?
Wszystko to działo poza mną. Byłam pod wpływem leków, przez 9 dni podłączona do respiratora. Mogę tylko bardzo podziękować za tą medialną akcję. Poznałam go wcześniej, u siebie na oddziale, kiedy sam chorował na COVID. Te apele zintensyfikowały akcję oddawania osocza, dostałam osocze nie tylko ja, ale też wiele innych osób. Wiem, że coraz więcej ozdrowieńców oddaje osocze, jest ono wykorzystywane. Bardzo dziękuję Tacie, Panu Posłowi, a przede wszystkim osobom, które zdecydowały się i nadal się decydują oddawać osocze. Pomaga to wielu chorym.
Czy był taki moment, w którym pani zwyczajnie się bała?
Tak: o siebie, o najbliższych, natomiast nie przyjmowałam do siebie myśli, że może nie udać. To jednak bardzo stresująca sytuacja i trudny moment w życiu: człowiek całkowicie poddaje się działaniom innych.
Choroba pozwoliła inaczej spojrzeć na COVID? Oczami pacjenta?
Już wcześniej wiedziałam, że choroba przebiega w nieoczekiwany i czasem tak dynamiczny sposób, jakiego się nie spodziewamy. Są pacjenci przyjmowani w ciężkim stanie i wychodzący w dobrej formie; są też pacjenci przyjmowani w stanie stabilnym, z niezbyt nasilonymi objawami, a bardzo szybko dochodzi u nich do krytycznego załamania. Liczba zgonów jest bardzo duża, nikt nie zdawał sobie sprawy, że będziemy mieć do czynienia ze schorzeniem, które będzie tak trudne do leczenia.
Z punktu widzenia pacjentki, zwróciłam uwagę na trudność w kontaktach z lekarzami. Szpitale nigdy nie były zamknięte, nikt nie chodził w maskach, oglądaliśmy swoje twarze, pacjenci chodzili po korytarzach, odwiedzały ich rodziny. Nie zdajemy sobie sprawy, jak dużym utrudnieniem dla pacjenta jest brak tego wszystkiego. Nie wdziałam twarzy lekarzy, tylko ich oczy. Wiedziałam, kto jest kto, bo przedstawiali się i mieli napisy na kombinezonach. Potem zaczęłam ich poznawać po głosie, ewentualnie po oprawkach okularów. Widzę jednak, jak duże to utrudnienie dla pacjenta, kiedy nie ma kontaktu twarzą w twarz z lekarzem czy pielęgniarką.
Widzę też, jak bardzo pobyt w szpitalu jest w stanie wycieńczyć organizm. Początkowo byłam tak bardzo osłabiona, że podniesienie ręki do góry było trudne.
Pobyt w szpitalu zmienił Pani stosunek do COVID-19?
Przekonałam się na sobie, jak nieoczekiwanie i jak dynamicznie może ta choroba przebiegać. Ja początkowo nie miałam silnych objawów, głównym była suchość w ustach. Choć wydawało mi się, że piję bardzo dużo, okazało się, że byłam odwodniona. Jeszcze bardziej uświadomiło mi to grozę tej choroby, choć już wcześniej byłam tego świadoma.
Nie miała Pani takich typowych objawów jak kaszel czy gorączka?
Nie, tylko jeden dzień 38 st. C. Nie straciłam ani węchu, ani smaku. Jedynymi objawami było zmęczenie, bóle stawowo-mięśniowe i ten dzień gorączki. Gdy trafiłam do szpitala, zaczął się kaszel, w tomografii klatki piersiowej już były zmiany. A potem wszystko potoczyło się bardzo dynamicznie.
Jak wyglądał ten pierwszy moment, kiedy już pani wiedziała, że jest lepiej i respirator nie jest konieczny?
Pierwsza myśl: ?Jestem, wróciłam, żyję!?.
Potem zaczęła docierać do mnie reszta, jaki jest dzień, ile dni mnie ?nie było?, kiedy byłam utrzymywana przy życiu przez urządzenia. Miałam nadzieję że teraz już będzie dobrze.
Wydaje, że wychodzi się ze szpitala i jest się zdrowym?
Gdy się wybudziłam, dzwoniło do mnie wiele osób, próbowałam pisać SMS-y, ale okazało się, że palce nie działają tak jak powinny. Nie byłam w stanie napisać: ?Żyję?. Proste czynności, które dla człowieka zdrowego i sprawnego wydają się oczywiste, okazują się sukcesem. Zostałam ?spionizowana? już w szpitalu. W domu mam balkonik pomocny przy chodzeniu. Na początku asekurowały mnie dzieci, ponieważ bałam się sama chodzić. Od początku współpracuję z fizjoterapeutą, dzięki temu po dwóch tygodniach bez balkonika byłam w stanie przejść w miarę pewnie kilka metrów. Kaszel pozostał, może utrzymywać się kilka tygodni. Ozdrowieńcy mówią, że powrót do formy fizycznej często trwa tygodniami, a nawet miesiącami. U mnie doszło też do dużego zaniku mięśniowego przez leżenie. Wszystko powoli wraca do normy.
Pokazuje to, że osoby, które przeszły COVID, nadal powinny być pod opieką.
Tak, często potrzebują rehabilitacji. Po pierwsze ? oddechowej: dzięki ćwiczeniom mój oddech jest coraz lepszy. Widzimy jednak coraz więcej powikłań ze strony neurologicznej: u pacjentów dochodzi do zaburzeń pamięci, koncentracji, polineuropatii, mogą być również zaburzenia ze strony układu krążenia, zaburzenia rytmu, przyspieszona akcja serca. Są pacjenci, którzy długo po przechorowaniu mają wiele objawów ubocznych. Dlatego ważna jest opieka nie tylko w okresie covidowym, ale też pocovidowym.
Statystyki są takie, że tylko ok. 20 proc. osób podłączonych do respiratora wraca do zdrowia. Pani wróciła.
Wiem. Dało mi to do myślenia, że trzeba bardziej cieszyć się tym, co się ma. Człowiek ceni to, co ma, dopiero wtedy, gdy może to stracić. Inaczej dziś patrzę na życie.
Radość rodziny musiała być ogromna.
Tak. Moment, kiedy wróciłam do domu, był dla mnie najszczęśliwszy. Kiedy już wiedziałam, że jestem na tyle bezpieczna, że mogę wrócić, jestem u siebie.
Pacjenci i koledzy ze szpitala na pewno czekają na Pani powrót do kliniki. Jak Pani widzi swój powrót?
Optymistycznie. Chcę wrócić i mam nadzieję, że stanie się to szybko, choć ten moment, kiedy wrócę, uzależniam od swojej formy. Żeby wspierać pacjentów, muszę sama mieć siłę.
W kwestii epidemii COVID-19 Polacy są dziś bardzo podzieleni. Jako osoba, która ratowała wielu chorych na COVID i też sama tę chorobę przeszła: o co warto dziś apelować?
Do ozdrowieńców o oddawanie osocza: wielu osobom może pomóc uratować życie. Bardzo o to proszę i dziękuję. Proszę też, aby nie bagatelizować zagrożenia. Mamy maseczki, rękawiczki, środki dezynfekcyjne. Powinniśmy zminimalizować kontakty z innymi osobami. Okres izolacji jest dla nas wszystkich trudny: dla dzieci i młodzieży, bo nie chodzą do szkoły, dla studentów. Każdy z nas chciałby, aby wróciło takie życie jak przed COVID, kiedy spotykaliśmy się, wychodziliśmy, wyjeżdżaliśmy. Apeluję jednak, żeby na siebie uważać.
Stała się Pani symbolem walki lekarzy z COVID-19, bohaterką czasu próby.
Wiem, jednak to nie jestem tylko ja. Takich osób jak ja, jest więcej: walczymy wszyscy – lekarze, pielęgniarki. Dostałam najlepsze możliwe leczenie i miałam szczęście, że wyszłam z choroby w niezłej formie. Niestety nie zawsze udaje się wygrać z chorobą. Dla nas wszystkich to bardzo trudne doświadczenie, również emocjonalne.