Rozmowa z dr. Krzysztofem Tronczyńskim, psychiatrą, psychoterapeutą, członkiem Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
Coraz więcej mówimy o nerwicach i depresji w kontekście chorób cywilizacyjnych. Czy rzeczywiście skala tego zjawiska jest tak przerażająca?
Gdy mówimy o chorobie afektywnej to jest to około 2-3 proc. populacji i ta liczba jest mniej więcej stała. Zakładamy, że jest ona wywoływana przez pewien defekt rozwojowy ? jak w przypadku schizofrenii. Natomiast jeżeli mówimy o zaburzeniach depresyjnych, w bardzo szerokim spektrum (nerwicowych, reaktywnych itd.), to szacuje się, że około 30 proc. społeczeństwa miało w swoim życiu epizody zaburzeń depresyjnych. Depresja jest dziś bardzo dużym zmartwieniem głównie dlatego, że jest jednym z takich stanów w psychiatrii, który bezpośrednio zagraża życiu. W depresji pojawiają się myśli samobójcze, co więcej ? próby samobójcze, często skuteczne. I ta liczba samobójstw sukcesywnie się zwiększa. Obniża się także wiek pacjentów popełniających samobójstwo.
Czyli mówiąc o pewnej ekspansji depresji, nie mówimy o jednostce chorobowej, tylko o zaburzeniach?
Zwiększa się liczba depresji reaktywnych, tak zwanych depresji nerwicowych ? bo takiego rozpoznania w zasadzie nie ma. Ale te zespoły depresyjne są de facto chorobą. Jeśli chory straci pracę, wpada w depresję, a co za tym idzie również może popełnić samobójstwo. W porównaniu ze światem, w Polsce nie mamy do końca rozpoznanych wszystkich zaburzeń depresyjnych. Moim zdaniem jest ich znacznie więcej. Szczególnie dotyczy to osób starszych, u których przejście na emeryturę, rentę, utracenie więzi rodzinnych powodują zaburzenia psychiczne pod postacią zespołów depresyjnych. Widząc koniec swojego życia, gorszą wydolność intelektualną i funkcjonalną, wpadają w depresję, która czasami jest mylnie rozpoznawana jako demencja. A to nie są zaburzenia otępienne, tylko depresyjne. Myślę, że jest jeszcze duże pole do diagnostyki, dokładnego i sensownego leczenia.
Kto jest najbardziej narażony na występowanie depresji?
Choroba afektywna występuje niestety u osób stosunkowo młodych, czyli w wieku 20-30 lat. Dwa razy częściej u kobiet niż u mężczyzn. Okresami, które są szczególnie niebezpieczne są: okres dojrzewania u młodzieży, okres pokwitania u kobiet i mężczyzn, wreszcie okres ciąży, porodu i połogu, ze względu na przestrojenie hormonalne. Natomiast jeśli chodzi o zaburzenia depresyjne, nazwijmy niereaktywne, czyli z czegoś wynikające, to najczęstszą przyczyną jest jakaś strata. To może być strata rodzica, bliskiej osoby, kochanego zwierzęcia. To może być utrata pracy lub czegoś, co wydawało się ważne dla pacjenta.
A jaka jest rozpoznawalność depresji?
W porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi czy Europą Zachodnią, w Polsce nadal jest stosunkowo mało osób poddających się leczeniu. Chociaż bez wątpienia, po części dzięki temu, że kilku celebrytów przyznało się do depresji, po części dzięki osobom, które działają w tym kierunku, rzeczywiście depresja przestała być tym odium społecznym. Przestano identyfikować ją z ciężką chorobą psychiczną, której pacjent jest niebezpieczny. Brakuje jednak edukacji na bardzo podstawowym poziomie: szkół, dzieci, rodziców, nauczycieli. Uczulania rodziców na to, że niegrzeczne zachowanie jego dziecka, nieustanne powtarzanie słowa ?nie?, nie musi oznaczać modnego ostatnio ADHD, ale należy sprawdzić, czy to dziecko nie ma przypadkiem zaburzeń depresyjnych lub co gorsze, innego rodzaju zaburzeń, które mogą prowadzić do schizofrenii.
Czyli tak naprawdę powinien powstać jakiś program diagnostyczny?
Nie ukrywam, że kończę pisać taki program edukacyjny, który chcę zaproponować szkołom do realizacji. Może on pomógłby osiągnąć cel, jakim jest zmniejszenie liczby samobójstw. Proszę pamiętać, że bardzo zmienił się świat wokół nas, stał się bardziej wirtualny. Dzieciom miesza się on z realnym życiem do tego stopnia, że wydaje im się, iż nie ma znaczenia czy strzelą sobie w głowę, czy nałykają proszków ? potem przecież wstaną. Tak było w filmie czy w grze.
Edukacja, diagnostyka, a jak jest z dostępem do publicznego leczenia?
Niestety pacjent czeka na pierwszą wizytę zazwyczaj trzy miesiące od zachorowania, a nawet pół roku. W tym czasie jego choroba się rozwija. Tracimy więc na jakiś czas młodego człowieka, który mógłby w tym okresie normalnie funkcjonować. Uważam, że depresję można byłoby wydzielić do samodzielnego leczenia. Stworzyć sieć poradni leczenia depresji, które pozwoliłyby zająć się dokładnie tą chorobą. Tymczasem, ponieważ NFZ stał się instytucją policyjno-kontrolną, która za naczelne zadanie przyjęła ?złapanie złodzieja?, nie myśląc o pacjencie w ogóle, lekarze nie chcą z nim podpisywać kontraktów. Po co im to obciążenie, skoro pacjenci i tak do nich przyjdą. Psychiatrów jest niewielu, więc nie ma z tym problemu.
Depresja i nerwica – jak je dziś leczymy ?
Zaburzenia nerwicowe powinny być leczone przede wszystkim psychoterapią. Farmakoterapię stosuje się wyjątkowo, jako wspomagającą leczenie. Zaburzenia depresyjne głębokie, czyli choroba depresyjna: farmakoterapią, aby jak najszybciej podjąć leczenie, psychoterapia w tym przypadku jest wspomagająca. W zaburzeniach reaktywnych zarówno jedno i drugie; czasami można zrezygnować z farmakoterapii. W moim przekonaniu wydzielenie tego pionu nerwicowo-depresyjnego do jednego sposobu leczenia dałoby dużą skuteczność w zmniejszeniu liczby pacjentów popełniających samobójstwo. Koncepcja budowania takich kołchozów pod nazwą Powiatowych Centrów Zdrowia Psychicznego może być chybioną, bo tam będzie znowu mydło i powidło razem.
Jaki jest udział nowoczesnych leków w leczeniu depresji?
Oczywiście na rynku są nowe leki, które mają znacznie mniej działań niepożądanych. Nie są one specjalnie uciążliwe, pacjenci mogą normalnie na tych lekach funkcjonować, żyć, pracować. W depresji staramy się szukać leków, które zadziałają szybko, bo nie wszystkie działają od razu. Czasami po 2-3 tygodniach po podaniu, a zdarza się, że i do 6 tygodni. Niestety nie wszystkie nowoczesne leki są refundowane. Uważam, że to też jest pewnym wypaczeniem. Nie są tak refundowane, jak być powinny. Na przykład liczba pacjentów z rozpoznaniem chorób endogennych, tzn. choroby afektywnej będzie większa, bo tutaj leki są refundowane. Często więc będziemy nadrozpoznawali tę depresję po to, żeby pacjentowi z depresją reaktywną móc przepisać odpowiednie leczenie. To znowu jest wypaczenie systemu refundacyjnego. Generalnie jednak możemy dzisiaj leczyć depresję bardzo skutecznie.
Wydaje się, że dostęp do nowoczesnych leków, powinien być w interesie państwa.
Tak. NFZ i ZUS ponoszą ogromne koszty nieleczonej, bądź źle leczonej depresji. Zarówno bezpośrednie, jak i pośrednie. Pacjent z depresją skutecznie leczony będzie normalnie żył, pracował, rozwijał się, płodził dzieci, funkcjonował jak każdy. Państwo nie ponosi wtedy kosztów z tytułu zwolnień, rent, świadczeń rehabilitacyjnych itd. Dzisiaj jest często tak, że depresja reaktywna powoduje pójście na zwolnienie na jakiś czas. I tu trzeba byłoby szybko wejść z interwencją terapeutyczną. Nie tylko farmakologiczną, ale właśnie psychoterapeutyczną, żeby ten człowiek, który utracił pracę chciał do niej wrócić lub otworzyć się na nowe możliwości, np. na własny biznes. Trzeba byłoby edukować, pracować z nim. I ten element społecznej pracy środowiskowej jest bardzo ważny.
Czego dziś można byłoby sobie jeszcze życzyć w leczeniu nerwic i depresji?
Na pewno rozwoju farmakoterapii, edukacji nie tylko lekarzy, dzieci i rodziców, ale nauczycieli, księży, dziennikarzy ? czyli wszystkich tych, którzy mają jakieś społeczne oddziaływanie na szersze grupy. To, co jest dla mnie najważniejszym wyzwaniem w Polsce, to żeby sensownie rozwinąć psychoterapię i leczenie środowiskowe w depresji.