DOŁĄCZ DO SUBSKRYBENTÓW

NEWSLETTERA

Prof. dr hab. n. med. Rafał Kurzawa: Zaburzenia płodności to już choroba cywilizacyjna

Podziel się treścią:

 

Niepłodność to choroba, występująca coraz częściej, dotyczy dziś już ok. 15-18% par w wieku rozrodczym i widać, jak rośnie z roku na rok wraz z rozwojem cywilizacyjnym. Przede wszystkim jest konsekwencją stylu życia, wyborów, jakich dokonujemy, na tu i teraz, nie patrząc bardziej perspektywicznie – mówi prof. dr hab. n. med. Rafał Kurzawa, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii, kierownik Katedry i Zakładu Ginekologii i Zdrowia Prokreacyjnego Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.

Światowa Organizacja Zdrowia uznała niepłodność za chorobę cywilizacyjną, tym samym zaburzenia płodności dołączyły do takich schorzeń jak cukrzyca, nadciśnienie czy depresja. Świadczy to, że po pierwsze niepłodność jest chorobą, a po drugie jest chorobą coraz powszechniejszą. Z czego to wynika?

Dokładnie tak właśnie jest. Niepłodność to choroba, występująca coraz częściej, zresztą nie tylko w naszym społeczeństwie. Dotyczy dziś już ok. 15-18% par w wieku rozrodczym i widać, jak rośnie z roku na rok wraz z rozwojem cywilizacyjnym. Składa się na to wiele czynników. Przede wszystkim jest konsekwencją stylu życia, wyborów, jakich dokonujemy, na tu i teraz, nie patrząc bardziej perspektywicznie. Najistotniejszym z tych wyborów jest przesunięcie decyzji o posiadaniu dziecka. Wystarczy popatrzeć, w jakim wieku kiedyś kobiety zachodziły w ciążę, a w jakim dzisiaj.

Jak wynika z danych, m.in. Eurostatu, Polka swoje pierwsze dziecko rodzi w wieku ok. 28 lat, a to i tak wcześniej niż mieszkanki wielu innych krajów europejskich. Na przykład Włoszki po raz pierwszy zostają matkami w wieku ok. 31 lat, a średnia europejska to 29,5 lat… Zaś przeciętny wiek rodzącej Polki, niezależnie od tego, czy to pierwszy, czy kolejny poród, wynosi ok. 29,5 lat, natomiast, dla przykładu, Irlandki i Hiszpanki to ponad 32 lata. Wydawałoby się więc, że może u nas nie jest tak najgorzej…

Dobrze nie jest. Jak już zwróciłem uwagę, trend późnego macierzyństwa to jednak trend rosnący w wielu krajach. Wracając zaś do Polski popatrzmy, ile rocznie rodzi się w Polsce dzieci. W 2021 roku to było 350 tys., w 2022 – 305 tys., a w 2023 roku – 253 tys. Te wszystkie dane jak najbardziej wiążą się z płodnością. Decydując się na dziecko w późniejszym wieku, kobiety mają coraz mniejsze szanse na zajście w ciążę. A czynniki zewnętrzne – ekonomiczne, socjologiczne i psychologiczne odgrywają tu ogromną rolę. Nie będę się wypowiadał na temat 500 plus czy obecnie 800 plus, bo widać, że to nie wpłynęło na wzrost płodności. I nie chodzi tylko o poprawę sytuacji materialnej rodzin, ale spójrzmy, ile jest samotnych kobiet. Deficyt partnerów to również bardzo ważny problem. Nie mniej istotnym są zmiany kulturowe, nasilone jeszcze podczas pandemii. Stajemy się coraz bardziej zamknięci, żyjemy w odosobnieniu, w pojedynkę.

Mówiąc o czynnikach zewnętrznych i środowiskowych zapewne warto wspomnieć o nieprawidłowym odżywianiu, używkach, stresie…

Otóż to. Tu należy podkreślić wciąż małą wiedzę na temat naszej płodności i możliwych jej zaburzeń oraz tego, co jej służy, a co szkodzi. Jak należy się odżywiać, co wprowadzić do diety, a co wyrzucić. Na przykład bardzo ważne jest zrezygnowanie z używek, jeśli po takie kobieta wcześniej sięgała. Dotyczy to szczególnie papierosów. A kobiety palą teraz więcej niż mężczyźni, co wynika ze statystyk. Palenie papierosów w znacznym stopniu wpływa niekorzystnie na płodność i o ok. 50% zmniejsza szanse na posiadanie dziecka!

Jedną z używek, coraz bardziej popularną, jest marihuana, także badana pod kątem wpływu na płodność…

I tu dane pokazują, że efekt jest porównywalny, a nawet jeszcze gorszy niż w przypadku papierosów zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Komórki jajowe, wystawione na działanie THC, substancji aktywnej obecnej w marihuanie, mają obniżony potencjał do utrzymania prawidłowo rozwijającego się zarodka, zmniejsza się szansa na zajście w ciążę i jej utrzymanie. U mężczyzn marihuana negatywnie wpływa na spermatogenezę, utrudnia zapłodnienie.

Kolejnym czynnikiem utrudniającym zajście w ciążę jest otyłość u kobiety. Choroba otyłościowa, bo tak teraz mówimy o otyłości, nie tylko ogranicza szansę na zajście w ciążę, ale zwiększa ryzyko poronienia i urodzenia dziecka z wadami rozwojowymi.

Czy można wskazać jakiś moment, kiedy należałoby już wkraczać z in vitro, a kiedy jeszcze poczekać?

Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że in vitro nie powinno się traktować jako możliwość ostatniej szansy, że jak wcześniej się nie powiodło, to już tylko ta metoda da dziecko. A to nie tak. My wiemy, że czasami się nie uda, bo się nie może udać, bo ta metoda również ma swoje ograniczenia, wynikające np. z wieku kobiety. Im starsza, tym te szanse będą coraz mniejsze. Z danych Europejskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu wynika, że przeciętna szansa na ciążę z in vitro to ok. 30% w przeliczeniu na transfer 1 zarodka. A co to oznacza? To, że pozostałe procenty przypadają na kobiety, które w ciąży nie są. Mówimy tu o klasycznym in vitro, z własnymi komórkami jajowymi, które ma prowadzić do urodzenia swojego genetycznego dziecka. Bo z in vitro mogą też urodzić się dzieci, ale z komórek jajowych dawczyni. A i w takich przypadkach nie zawsze się udaje.

Z in vitro należy wkraczać natychmiast, kiedy zostaną potwierdzone ciężkie zaburzenia płodności męskiej, dotyczy to jakości nasienia i ilości plemników, oraz pewne nieodwracalne stany ze strony kobiety, np. niedrożność jajowodów, bo wówczas nie ma możliwości, żeby doszło do zapłodnienia komórki jajowej. Głównym czynnikiem rokowniczym w przypadku kobiety jest jej wiek i potencjał rozrodczy, czyli rezerwa jajnikowa, którą możemy określić za pomocą odpowiednich badań.

O powodzeniu in vitro decyduje także to, jak wyglądały poprzednie ciąże u kobiety. Jeśli ma tendencję do nawracających poronień, wówczas z dużym prawdopodobieństwem kobieta nie utrzymałaby ciąży, również po in vitro. Potrzebne są jeszcze bardziej specjalistyczne interwencje, łącznie z badaniami genetycznymi zarodków.

A kiedy parę, w szczególności kobietę, powinno zaniepokoić, że nie zachodzi w ciążę, mimo regularnej aktywności seksualnej?

Jeśli kobieta ma mniej niż 35 lat i jeszcze nie jest w ciąży, choć jej zdaniem już powinna być, to już jest pierwszy sygnał, który powinien skłonić do wizyty u lekarza i najpóźniej po roku starań powinna się do niego zgłosić. Jeśli ma więcej niż 35, a mniej niż 38 lat, to po pół roku. Oczywiście również w każdym przypadku, kiedy kobietę coś zaniepokoi, np. nieregularne i zbyt skąpe albo zbyt obfite miesiączki, bo za tym mogą się kryć schorzenia, mające negatywny wpływ na zdolność kobiety do prokreacji.

O powodzeniu in vitro bez wątpienia świadczą również kompetencje lekarzy i możliwości techniczne placówek, zajmujących się metodami wspomaganego rozrodu, w szczególności in vitro…

Jak najbardziej. I tu nie mamy się czego wstydzić. Mamy naprawdę znakomitych specjalistów z dziedziny endokrynologii ginekologicznej i rozrodczości, certyfikowanych embriologów klinicznych. Uważam, a nie jest to tylko moja opinia, że in vitro stoi w naszym kraju na wysokim poziomie. Co prawda nie każdy ośrodek może pochwalić się pożądanymi sukcesami, ale dzięki rejestrowi in vitro, który jest w przygotowaniu, uda się poprawić jakość leczenia tam, gdzie jeszcze nie jest najlepiej.

Jak ocenia Pan wprowadzenie programu leczenia niepłodności i jego finansowanie ze środków publicznych?

Jak najbardziej pozytywnie. Przy czym jesteśmy, a wyrażam tu głos całego środowiska, za rozszerzeniem programu, za włączeniem do niego większej grupy par niż miało to miejsce w poprzednim programie z lat 2013-2016. Na pewno w programie powinny się znaleźć kobiety nawet z mniejszą rezerwą jajnikową, szczególnie gdy są młode, np. kobiety po leczeniu onkologicznym. A docelowo również kobiety samotne, nie mające partnerów. One także powinny mieć prawo do wsparcia medycznego w staraniach o własne dziecko. Poza tym program powinien zostać rozszerzony o nowe procedury wspomagania rozrodu, np. z komórkami jajowymi od dawczyń i plemnikami od dawców, dla par, u których możliwości uzyskania ciąży z własnych gamet są niewielkie lub żadne.

Uwzględniając te wszystkie propozycje, deklarowane przez Ministerstwo Zdrowia 500 mln zł rocznie na realizację programu raczej nie wystarczyłoby….

I to jest właśnie ta „druga strona medalu”, czyli strona płatnika. Ale bądźmy dobrej myśli.

Rozmawiała: Bożena Stasiak

Prof. Rafał Kurzawa

Ginekolog, położnik, specjalista w dziedzinie endokrynologii ginekologicznej i rozrodczości, a także embriologii klinicznej. Prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii, długoletni pracownik Sekcji Płodności i Niepłodności Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników, członek Europejskiego Towarzystwa Rozrodu Człowieka i Embriologii (European Society of Human Reproduction and Embryology ESHRE) oraz Amerykańskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu (American Society for Reproductive Medicine ASRM).

Oprócz pracy klinicznej prowadzi aktywną działalność naukową z dziedziny medycyny rozrodu. Autor szeregu prac naukowych dotyczących problematyki płodności i niepłodności, często publikowanych w renomowanych czasopismach medycznych, polskich i zagranicznych. Za swoją działalność naukową otrzymywał wielokrotnie nagrody, w tym: JM Rektora Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego.

W ramach upowszechniania wiedzy w społeczeństwie angażuje się w projekty edukacyjne, powoływane w celu promocji profilaktyki płodności.

Bożena Stasiak
Bożena Stasiak
Dziennikarka z wieloletnim stażem, pisała m.in. dla „Super Expressu”. Laureatka prestiżowych nagród i wyróżnień dziennikarskich, w tym Nagrody Zaufania „Złoty Otis” w kategorii Media i Zdrowie w 2019 r. Absolwentka Lingwistyki Stosowanej na Uniwersytecie Warszawskim, dziennikarstwa podyplomowego na UW i Germanistik-Journalistik na Uniwersytecie w Lipsku. Autorka reportaży i poradników.

Więcej od autora

Chcesz być na bieżąco z informacjami ze świata medycyny?

ŚWIAT LEKARZA i ŚWIAT LEKARZA 3D w Twojej skrzynce mailowej: