DOŁĄCZ DO SUBSKRYBENTÓW

NEWSLETTERA

Prof. Składowski: Pacjent nie powinien poszukiwać sam miejsca, w którym ma być leczony

 

Najnowsze informacje o XXI Gali Nagród Złoty OTIS
blank

Szukanie lekarza czy ośrodka jest staroświeckim podejściem; takie działanie nigdy nie poprawia sytuacji chorego, ani wyników jego leczenia. Konkretny lekarz lub ośrodek, w którym pacjent został zdiagnozowany, powinien pokierować pacjenta dalej: zarezerwować termin konsultacji, poinformować, w jakim celu ma tam się udać – mówi prof. Krzysztof Składowski, dyrektor gliwickiego oddziału Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie ? Państwowego Instytutu Badawczego, krajowy konsultant w dziedzinie radioterapii onkologicznej.

Panie Profesorze, dlaczego umieralność z powodu nowotworów w Polsce jest wyższa niż w innych krajach UE?

Ponieważ w Polsce nowotwory statystycznie są rozpoznawane później niż w innych krajach. W momencie postawienia diagnozy nasi pacjenci są w bardziej zaawansowanych stadiach choroby niż chorzy w Stanach Zjednoczonych, Europie Zachodniej, Australii czy Kanadzie.

Dlaczego tak jest? Pacjenci mają za małą czujność onkologiczną?

Jest wiele przyczyn takiego stanu rzeczy. Wprawdzie poziom świadomości społeczeństwa wzrasta i czujność onkologiczna zwiększa się w ostatnich latach, jednak nie poprawiła się zdolność do rozpoznawania nowotworów. Wiedza lekarzy, którzy nie są onkologami, na temat chorób nowotworowych niewiele się zmieniła w ostatnich kilkudziesięciu latach. Wiąże się to z przestarzałym i zupełnie nieadekwatnym do współczesnych wymagań systemem kształcenia lekarzy, i to zarówno przed-, jak i podyplomowego. Onkologia w programach nauczania traktowania jest po macoszemu, poświęca się jej zaledwie kilka godzin. Efekt jest taki, że zanim pacjent z objawami niecharakterystycznymi dla nowotworu otrzyma właściwe rozpoznanie, jest wielokrotnie diagnozowany i leczony na inne choroby, które lekarzom, do których trafia, wydają się bardziej prawdopodobne.

Nowotwory złośliwe są drugim zabójcą w Polsce, po chorobach układu krążenia. Tymczasem lekarze często w ogóle o nich nie myślą i nie starają wykluczyć ich obecności w przypadkach wątpliwych. Z góry zakładają, że pacjent zgłasza się do nich z objawami innej choroby. Na szczęcie jest szansa, że się to zmieni, ponieważ Narodowa Strategia Onkologiczna kładzie duży nacisk na modyfikację systemu kształcenia studentów medycyny, pielęgniarstwa i innych kierunków medycznych, a także na zmianę systemu kształcenia specjalistów nie-onkologów, bo to do nich najczęściej trafiają pacjenci z problemami zdrowotnymi i w związku z tym oni najczęściej powinni rozpoznawać nowotwory.

Czyli trzeba odwrócić sytuację: lekarz powinien najpierw wykluczyć nowotwór, a dopiero potem diagnozować inne choroby?

Tak. Jeżeli wykluczy się raka, to wtedy wiadomo, że przyczyną zgłaszanych przez pacjenta dolegliwości jest inna choroba. Trzeba ją rozpoznać i zacząć leczyć.

Jak ocenia Pan programy profilaktyki nowotworowej funkcjonujące w Polsce? Myślę o skriningu w kierunku raka szyjki macicy, raka piersi, jelita grubego.

W mojej opinii te programy zostały bardzo dobrze zaplanowane i przygotowane, natomiast ich realizacja pozostawia wiele do życzenia. Zgłaszalność na nie jest po prostu niska. Ale nie może być inaczej, skoro np. w przypadku skriningu raka piersi zlikwidowano wysyłanie imiennych zaproszeń do kobiet kwalifikujących się do tego badania, uzasadniając to  względami prawnymi. Uznano, że nie wolno identyfikować kogoś, kto jest w grupie ryzyka. Niestety, badania skriningowe nigdy nie nabrały takiego rozmachu, żeby można było na ich podstawie zmniejszyć umieralność z powodu nowotworów. A przecież taki był ich cel.

Powiedział Pan jednak, że najważniejsze jest wczesne rozpoznanie nowotworu. Dlatego bez poprawy systemu wczesnego rozpoznawania i programu badań profilaktycznych nie ma co myśleć o lepszych wynikach leczenia?

Dokładnie tak. Nawet najnowocześniejsze leki niewiele zdziałają w sytuacji, gdy u chorego pojawią się odległe przerzuty wynikające z zaawansowania jego choroby nowotworowej.

Jak epidemia COVID-19 wpłynęła na sytuację pacjentów onkologicznych?

Przede wszystkim zmniejszyła liczbę pacjentów, którzy są leczeni w ośrodkach onkologicznych. Jest to spowodowane głównie pogorszeniem dostępu do diagnostyki, a co za tym idzie, opóźnionym rozpoznawaniem chorób nowotworowych. Wydłużyły się terminy oczekiwania pacjentów np. na biopsję (poza ośrodkami onkologicznymi), a także do badań obrazowych, które odgrywają istotna rolę w onkologii. Wiele przychodni przestawiło swoją pracę na tryb teleporad. Tyle że przez telefon czy Internet nie rozpozna się choroby nowotworowej.

Skoro zmniejszyła się liczba diagnozowanych pacjentów, zmniejszyła się też liczba rozpoznań, a w konsekwencji mniej chorych trafiło na leczenie do ośrodków onkologicznych. Trzeba również pamiętać, że szpitale onkologiczne, podobnie jak pozostałe placówki ochrony zdrowia, zostały mocno dotknięte epidemią COVID-19. Wielu pracowników medycznych z powodu choroby trafiło na kwarantannę, byli nieobecni w pracy. Nie odbiło się to jednak ani na bezpieczeństwie, ani na jakości opieki, którą otaczamy naszych pacjentów.

Trzeba liczyć się z tym, że pacjenci, którzy nie zostali w 2020 roku zdiagnozowani przez problem z dostępnością do badań i lekarzy, kiedyś jednak pojawią się w ośrodkach onkologicznych?

Na pewno tak. I trzeba liczyć się również z tym, że z tego powodu wielu pacjentów trafi do nas w bardziej zaawansowanym stadium choroby.

Co może zrobić pacjent, który wie o tym, jak ważne jest szybkie zdiagnozowanie nowotworu, a ma problem z dostaniem się do lekarza lub na badania diagnostyczne?

Wydaje mi się, że w wielu ośrodkach onkologicznych istnieją niewykorzystane możliwości diagnostyczne, głównie w zakresie badań obrazowych. Jeżeli pacjent rzeczywiście napotyka na barierę w dostaniu się na wizytę do lekarza specjalisty nie-onkologa i przez to nie ma postawionej diagnozy, to powinien skontaktować się z najbliższym ośrodkiem onkologicznym i zapytać, czy jest szansa, aby w nim wykonać niezbędną diagnostykę.

Jeszcze przed epidemią pojawiały się opinie, że w Polsce wyniki leczenia nowotworów zależą od ?miejsca zamieszkania pacjenta?, czy ściślej mówiąc, od jego miejsca leczenia. Czy epidemia COVID-19 pogłębiła tą sytuację?

Nie znam wiarygodnych danych, które by to pokazywały. Z pewnością duże ośrodki, takie jak Narodowy Instytut Onkologii czy ośrodki akademickie, w których leczy się chorych na nowotwory złośliwe, mają większe możliwości niż inne placówki. Jeśli chodzi o farmakoterapię, to jest ona jednolita w całym kraju, dostęp do leków zależy jednak od tego, czy dany szpital jest w stanie realizować programy lekowe. Oczywiście, duże znaczenie odgrywa chirurgia, która często jest podstawą całego procesu leczenia. Trzeba jednak pamiętać, że wyniki leczenia chirurgicznego małego oddziału, który próbuje leczyć nowotwory, mogą być zdecydowanie gorsze od wyników dużych klinik akademickich czy instytutów onkologicznych. Nie znam jednak danych, które wiarygodnie porównywałyby ze sobą te ośrodki.

Czy to oznacza, że pacjent, mając diagnozę nowotworu, powinien szukać dużego ośrodka, takiego jak Narodowy Instytut Onkologii, by leczyć się najskuteczniej?

Szukanie ośrodka przez pacjenta nie ma nic wspólnego z systemem opieki. Jeżeli pacjent jest zdany sam na siebie, to faktycznie musi szukać dla siebie ośrodka. Tak jednak nie powinno być. Pacjent nie powinien poszukiwać na własną rękę miejsca, w którym ma być diagnozowany i leczony, powinien być do niego kierowany i koordynowany w ramach Narodowej Strategii Onkologicznej. Do tego chcemy dążyć. Szukanie sobie lekarza czy ośrodka jest staroświeckim podejściem; takie działanie nigdy nie poprawia sytuacji chorego, ani wyników jego leczenia.

Czyli to lekarz powinien kierować pacjenta od samego początku leczenia? Być jego koordynatorem?

Tak. Konkretny lekarz lub ośrodek, w którym pacjent został zdiagnozowany, powinien pokierować pacjenta dalej. Zarezerwować mu termin konsultacji w ośrodku leczenia, poinformować, w jakim celu ma tam się udać. Powinien więc odpowiednio przygotować pacjenta do dalszego leczenia. Często jestem zadziwiony tym, że chorzy trafiają do ośrodka onkologicznego i dopiero wtedy zaczynają zadawać pytania, dlaczego do niego trafili, co tak naprawdę im jest? Jestem zdumiony, że wcześniej nikt z nimi nie rozmawiał, nie mówił o problemie, o perspektywach leczenia. Wiem, że to nie jest łatwe, jednak problem polega na tym, że lekarze często na tym pierwszym etapie w ogóle nie rozmawiają z pacjentem. Gdy przychodzi do nas, wie tylko, że ma raka. I nic więcej. Jedni są przerażeni, inni lekceważą swoją chorobę, bo nic o niej wiedzą. Tak nie może być.

To znaczy, że lekarz już w momencie informowania pacjenta o diagnozie, czy też jej podejrzeniu, powinien przedstawić możliwości leczenia?

Tak, tylko jeżeli poziom kształcenia onkologicznego lekarzy jest bardzo niski, to nic dziwnego, że lekarze nie-onkolodzy unikają takich tematów.

Wszystko więc sprowadza się do kształcenia. Tylko że jeśli nawet coś się pod tym względem zmieni, to na efekty trzeba czekać latami.

Ja o tym problemie mówię już od 25 lat i dopiero teraz został on zauważony i opisany w założeniach Narodowej Strategii Onkologicznej. Na razie te założenia pozostają na papierze, mam jednak nadzieję, że będą wdrażane.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
blank
Katarzyna Pinkosz
Katarzyna Pinkosz
Dziennikarka medyczna, z-ca redaktora naczelnego Świat Lekarza, redaktor naczelna swiatlekarza.pl i redaktor prowadząca Świat Lekarza 3D, laureatka dziennikarskich nagród i wyróżnień, m.in. Kryształowe Pióro, Sukces Roku w Medycynie, Dziennikarz Medyczny Roku, Złoty Otis. Autorka książek, m.in. "Wybudzenia. Polskie historie", "O dwóch takich. Teraz Andy", "Zdrowe dziecko? Naturalnie!", współautorka książki "Pół wieku polskiej diabetologii. Rozmowy z Mistrzami", "Covidowe twarze szpiczaka", "Jak Motyl. Odczarować mity".

Więcej od autora

Chcesz być na bieżąco z informacjami ze świata medycyny?

Zaprenumeruj bezpłatnie ŚWIAT LEKARZA 3D