Jako dziecko w wakacje nigdy się nie nudziłam. Współczesne dzieci też się nie nudzą, pod warunkiem że mają… telefon. Chyba wszyscy zgodzimy się, że nie tędy droga. Zatem którędy?
Trwają wakacje, które dla dzieci oznaczają radość, beztroskę i wolność, a dla rodziców – niemały problem, nie wszystkie pociechy potrafią bowiem zorganizować sobie wolny czas. Pamiętam, że to zmartwienie nigdy mnie nie dotyczyło. Organizowałam spotkania, zakładałam kluby, miałam własne „radio” i „czasopismo”, pisałam książki na maszynie, wyjeżdżałam na obozy harcerskie, chodziłam po drzewach, sprzedawałam owoce, godzinami grałam z siostrą w karty i planszówki, pisałam listy etc. Doba była zawsze za krótka.
Urodziłam się w 1986 roku, więc nie mówimy o prehistorii, choć czasy niewątpliwie się zmieniły. Trudno z tym polemizować. Coś mnie jednak szczególnie niepokoi: współczesne dzieci nie potrafią się nudzić, a telefon stał się przyczyną i rozwiązaniem wszystkich problemów.
W tym roku mojego ośmioletniego syna, który od września rozpocznie naukę w drugiej klasie, zapisałam na letnie półkolonie. Kiedy go rano odprowadzam do świetlicy, zanim „dzień się rozkręci”, widzę jego równolatków wpatrzonych w smartfony, ze słuchawkami na uszach, kompletnie odciętych od świata zewnętrznego. Przykry widok.
„Mamo, dlaczego tylko ja nie mam telefonu?” – zżyma się mój syn.
„Bo nie potrzebujesz” – odpowiadam.
„Ale tylko ja nie mam! Jak jechaliśmy na wycieczkę, to nie miałem co robić, wszyscy mieli telefony”.
„Julek też miał?” (chłopcy siedzieli obok siebie w autokarze).
„Nie, ale ma tablet”.
„Po co ci telefon?” – drążę.
„Żeby dzwonić”.
„Dzwonić możesz z zegarka”.
„Żeby robić zdjęcia”.
„Też możesz zegarkiem. Poza tym możemy kupić aparat fotograficzny dla dzieci”.
„I żeby grać!”.
„No właśnie” – wzdycham.
„To dlaczego wszyscy mają?”.
Odpowiadam, że owszem, mają, choć moim zdaniem za wcześnie. A to i tak są dzieci spędzające czas na półkolonii, na której – na szczęście – atrakcji nie brakuje. Wiem, że gros uczniów wolne dni spędza przy konsoli, przed telewizorem albo z laptopem. Może nawet większość.
Wróćmy jednak do kluczowego słowa w tym felietonie i bynajmniej nie jest nim „telefon”, a „kreatywność”. Istnieją na jej temat różne opinie i teorie naukowe. Dowiedziono np. że obecne pokolenie może mieć mniejsze możliwości rozwijania kreatywności ze względu na wzrost technologii oraz zmiany w sposobie spędzania wolnego czasu.
Kyung Hee Kim, profesor edukacji na College of William & Mary (amerykański uniwersytet w Williamsburg, Wirginia), zauważyła, że dzieci mają dziś trudności z myśleniem abstrakcyjnym i rozwiązywaniem problemów w sposób twórczy. Natomiast badania przeprowadzone na Uniwersytecie Kalifornijskim wykazały, że dzieci, które spędzają więcej czasu, korzystając z urządzeń cyfrowych, nie potrafią rozpoznawać emocji, brakuje im również empatii, co może negatywnie wpływać na ich zdolności twórcze i społeczne.
Inne badania, przeprowadzone przez organizację Common Sense Media, dowiodły, że wiele dzieci ma trudności z organizowaniem sobie czasu bez dostępu do technologii, ponieważ stała się ona integralną częścią ich codziennego życia.
Dla przeciwwagi: raport Uniwersytetu Harvarda sugeruje, że dzieci, które są regularnie angażowane w różnorodne aktywności, takie jak sport, sztuka, muzyka, są bardziej zdolne do samodzielnego organizowania czasu bez potrzeby korzystania z technologii.
Jest też druga strona medalu. Według Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego gry wideo mogą wspierać rozwój kreatywności. Nie chodzi jednak o to, aby posadzić dziecko na kilka godzin przed komputerem.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie da się dzieci chować pod kloszem i niemożliwe jest odcięcie ich od nowoczesnych technologii, zresztą pewnie nie warto tego robić. Wiem jednak, co widzę, a widzę: dzieci z telefonami i grupki młodzieży wgapione w swoje smartfony, nie widzę natomiast dzieci na trzepakach, strzelających z procy czy włóczących się po okolicy i rozmawiających o czymkolwiek.
Co z tym fantem zrobić? Nie ma jednej, uniwersalnej odpowiedzi na to pytanie. Mogę natomiast napisać, co sprawdza się w moim domu, w którym wychowują się ośmio- i sześciolatek.
• Zapisałam starszego syna na półkolonie. Żeby czuł się na nich pewnie, na zajęcia chodzi ze smartwatchem, z którego może do mnie zadzwonić (a ja do niego). To rozwiązanie spełnia nasze oczekiwania i w zupełności wystarcza.
• Pokazuję, że świat na telefonie się nie kończy. Planszówki, puzzle, klocki, karty do gry, figurki czy karty kolekcjonerskie to równie ciekawy sposób na spędzenie wolnego czasu i konsekwentnie buduję w chłopcach nawyk korzystania z nich. Często gramy też w gry słowne, a nawet w kółko i krzyżyk.
• Pozwalam się dzieciom… ponudzić. Rada pewnej psycholożki, aby to robić, była dla mnie przełomowa. Organizując dzieciom czas od A do Z, sami sobie szkodzimy.
• Dbam o work-life balance. Przy synach ograniczam czas z telefonem. Efekt? Mój starszy syn, rysując kiedyś mój atrybut, na szczęście namalował książkę.
• Tworzę harmonogram dnia, np. spotykamy się po 15, jemy obiad, a potem jedziemy popływać/poskakać na trampolinach/pojeździć na rowerze itd. Ten pomysł świetnie się sprawdza.
• Codziennie (!) od pierwszych miesięcy życia chłopców czytamy książki – zawsze przed snem, a czasem również w ciągu dnia.
• Opóźniam moment, w którym moje dzieci dostaną telefon, konsolę, tablet. Ktoś mi kiedyś powiedział, że „życie dziecka dzieli się na dwa etapy – przed komórką i po komórce”. I tego mocno się trzymam.
Ewa Podsiadły-Natorska
Redaktor prowadząca światlekarza.pl