Prof. dr hab. n. med. Maciej Szmitkowski z Zakładu Diagnostyki Biochemicznej Uniwersytetu Medycznego i Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku w rozmowie z Ewą Podsiadły-Natorską
NAGRODA ZAUFANIA ZŁOTY OTIS 2024 ZA DOROBEK ŻYCIA W DIAGNOSTYCE LABORATORYJNEJ
Raport Najwyższej Izby Kontroli z 2017 r. o dostępności i finansowaniu diagnostyki laboratoryjnej niepokoi już od pierwszych zdań: „Badania laboratoryjne są najtańszym i najłatwiej dostępnym źródłem informacji medycznej. Tymczasem nakłady ponoszone na ten cel w Polsce są wielokrotnie niższe niż w krajach wysoko rozwiniętych. Niestety w Polsce nadal wykonuje się za mało badań laboratoryjnych w ramach świadczeń podstawowej opieki zdrowotnej, a ograniczenie dostępu do nich wynika m.in. ze sposobu finansowania”. Gdzie leży źródło problemu?
W Polsce mała liczba wykonywanych badań laboratoryjnych wynika z tego, że nie zlecają ich lekarze rodzinni. W szpitalach nie ma żadnych ograniczeń i cokolwiek zleci lekarz, zostanie wykonane w laboratorium. Natomiast rozporządzenie ministra zdrowia wskazuje konkretne badania laboratoryjne, które może zlecać lekarz rodzinny. Zawsze to krytykowałem, tłumacząc, że lekarz jest lekarzem i powinien mieć prawo zlecania wszystkiego, co laboratorium wykonuje. Tymczasem tak nie jest. Ograniczony panel badań wynika po prostu z kwestii finansowych; w Polsce lekarz otrzymuje stawkę per capita i z tego musi opłacić także badania laboratoryjne. A większość lekarzy jest oszczędnych, zresztą sami pacjenci często mówią, że nie mogą uzyskać zlecenia na jakieś badanie.
Druga rzecz jest taka, że za mało wykonuje się w Polsce badań profilaktycznych. W 2022 roku przygotowałem dla Ministerstwa Zdrowia dokument „Strategia rozwoju diagnostyki laboratoryjnej w Polsce”. Umieściłem w nim listę zalecanych badań profilaktycznych w zależności od wieku pacjenta. Na pewno nie byłem rozrzutny, jednak minister Piotr Bromber, do którego skierowałem pismo, nigdy go nie opublikował. W swoim życiu zawodowym walczyłem o kilka ważnych elementów dla diagnostyki laboratoryjnej. Niestety, po 30 latach bycia konsultantem wojewódzkim i ośmiu latach konsultantem krajowym muszę powiedzieć, że niewiele mi się udało.
Na tle Europy, czego dowodzi raport NIK, w Polsce nakłady w zakresie dostaw wyrobów do diagnostyki laboratoryjnej są mizerne. To jedynie 8,5 euro rocznie na osobę (dane z 2015 r.). Dla porównania: w Belgii to 33,5 euro.
Niestety to prawda. Przedstawiając propozycje badań profilaktycznych, kierowałem się Czechami, którzy mają stworzony dokument (informator) uwzględniający wszystkie procedury medyczne. Wśród nich znajdują się badania laboratoryjne, przy których jest wskazane, kiedy dane badanie – jako badanie profilaktyczne – powinno zostać zrobione. Czesi mają to świetnie uregulowane, pokazywałem to w ministerstwie nieraz. Niestety – kilka lat walki i nic z tego. Chciałem też utworzyć strukturę, która kontrolowałaby polskie laboratoria. Mamy w Łodzi Centralny Ośrodek Badań Jakości w Diagnostyce Laboratoryjnej, ale laboratoria otrzymują materiał, oznaczają go i odsyłają. Tyle. To jest kontrola wyłącznie techniczna. Nie ma żadnych konsekwencji w razie popełnienia błędu. Najbardziej się to uwidoczniło w okresie pandemii, kiedy jak grzyby po deszczu powstawały laboratoria COVID-owe. W jednym z laboratoriów wydano kilkadziesiąt nieprawidłowych wyników, pisały o tym media. Reakcja ministerstwa była taka, że powstało kilka zespołów kontrolnych, które zaczęły te laboratoria sprawdzać. A gdyby istniała organizacja, która zawsze kontroluje polskie laboratoria, nie trzeba byłoby powoływać ad hoc żadnych struktur. Stworzyliśmy nawet akt prawny dotyczący powołania i zakresu działania takiej instytucji kontrolnej; miała się nazywać Główny Inspektorat Medycyny Laboratoryjnej, ale zdawałem sobie sprawę, że nie damy rady utworzyć czegoś takiego jako oddzielną jednostkę, bo nikt nie da na to pieniędzy. Wymyśliliśmy więc, że można to włączyć do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego.
O, interesujący pomysł.
I muszę powiedzieć, że to się udało, powstały dokumenty o mocy prawnej. Jednak przyszedł nowy minister zdrowia i włożył to do szuflady. Dobijałem się, ale to go nie interesowało. Pisałem później pismo do ministra Adama Niedzielskiego, opisywałem tę sprawę i moje pismo zostało skierowane do GIF-u. Ówczesna szefowa Ewa Krajewska porozumiała się ze mną i od nowa utworzyliśmy akt prawny. Wydawało się, że wszystko będzie okej. Ona przesłała to do premiera Morawieckiego, ale dokument ugrzązł w szufladzie, rząd się zmienił i sprawa chyba upadła. Zresztą raport NIK wielokrotnie wskazuje, że „konsultant krajowy informował…”.
Wielka szkoda, że się nie udało.
To były moje marzenia, które chciałem, żeby się zrealizowały. I jeszcze jedno: 20 lat walczyłem z nazwą studiów „analityka medyczna”. Sam byłem autorem tych studiów w 1977 r., ale na nazwę wpływu już nie miałem.
Czemu jest niewłaściwa?
Określenie „analityka medyczna” to analizowanie medycyny. Nigdzie na świecie takie coś nie istnieje; wszędzie jest to „medycyna laboratoryjna” – „laboratory medicine”. Jakieś 10 lat temu udało mi się to zmienić w ustawie o szkolnictwie wyższym, ale trzeba to było zmienić w ustawie o diagnostyce laboratoryjnej. Ustawa w końcu ukazała się we wrześniu 2022 r. i mówi wreszcie o „medycynie laboratoryjnej”. Dopiero teraz jest szansa na to, żeby uczelnie zmieniły nazwę kierunku. Uważam, że określenie „medycyna laboratoryjna” jest bardziej chwytliwe dla kandydatów na studia. Studiować medycynę laboratoryjną to nie analitykę. Mało tego. Przez lata byłem dziekanem (Wydziału Farmaceutycznego Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku – przyp. red.); gdy nasi absolwenci wyjeżdżali za granicę, to tam nie można było ich zidentyfikować, kim oni są z wykształcenia. Zagraniczni pracodawcy zwracali się do polskich dziekanatów o przesłanie programu studiów! Po 24 latach moich starań może wreszcie się to unormuje.
Kto może zostać diagnostą laboratoryjnym?
Wystarczy skończyć studia – analityka medyczna, wtedy diagnostą zostaje się automatycznie. Ale wywołuje pani we mnie wspomnienia lat walki o usystematyzowanie tego. Diagnostami chcą być bowiem chemicy, biolodzy, biotechnolodzy, którzy ciągle „atakują” Ministerstwo Zdrowia, dlaczego nie są diagnostami laboratoryjnymi.
A mogliby być?
Nie, absolutnie. Analityka medyczna to studia wybitnie medyczne, praktyki odbywają się w laboratoriach szpitalnych, zakładach naukowych uniwersytetów medycznych i w klinikach. Jak tę sprawę próbowano rozwiązać? Stworzono dwuletnie studia podyplomowe właśnie dla chemików, biologów itp. Oni, po ich ukończeniu, mogą zostać diagnostami laboratoryjnymi. Niestety, niektóre uczelnie zrobiły sobie z tego dochód, realizując to na bardzo niskim poziomie. Udało nam się, głównie przy pomocy organizacji studenckich, te studia powstrzymać. Bo przecież takie studia podyplomowe realizowane na jakieś uczelni to jest nóż wbity w plecy własnym absolwentom analityki medycznej. Tworzy się konkurencję. Ja na UMB nigdy nie pozwoliłem na utworzenie czegoś takiego. Walczyliśmy o to, żeby to w ogóle zlikwidować we wszystkich uczelniach medycznych, ale ministerstwo się nie zgodziło i w ustawie o medycynie laboratoryjnej te studia umieszczono z adnotacją, że mogą być realizowane, ale już tylko do roku 2028. Złości mnie, że diagnostyka laboratoryjna to taki zawód, do którego wszyscy się pchają.
(śmiech)
(śmiech) Prawda? Ja w swoich złośliwych odpowiedziach mówiłem, że w takim razie proszę po studiach medycznych (lekarskich) zrobić dwuletnie studia podyplomowe, na które będzie się przyjmowało analityków i oni zostaną lekarzami.
W raporcie, od którego rozpoczęliśmy naszą rozmowę, pojawia się zdanie, że „w Polsce diagnostyka laboratoryjna jest niedoceniana”. Czy pan się z tym zgadza?
Myślę, że od publikacji raportu w 2017 r. sporo się poprawiło, jednak niedoceniana wciąż jest o tyle, że nawet w wystąpieniach posłów, senatorów, ministrów wciąż zapomina się o tej grupie zawodowej. Mówi się głównie o lekarzach, pielęgniarkach, ratownikach medycznych, farmaceutach…
Przez lata diagności bardzo mało zarabiali. Teraz ministerstwo ujęło nas w swoim cenniku; specjalista diagnostyki laboratoryjnej będzie miał pensję brutto w granicach 9 tys. zł – od lipca tego roku. Nie da się jednak ukryć, że diagności przez lata żyli w cieniu. A nawet w raporcie NIK, o którym rozmawiamy, jest napisane, że w postawieniu diagnozy badania laboratoryjne mają największy, bo aż 70-procentowy udział.
Bardzo duży.
Bardzo, choć zauważmy, że np. rozpoznanie i określenie rodzaju nowotworu od badań histopatologicznych zależy w 100 proc. Nawet już zwykła morfologia krwi czasami od razu informuje o białaczce.
Morfologia w ogóle jest niezwykle cenną informacją dotyczącą istnienia różnych chorób.
Ależ oczywiście. Lubelski Uniwersytet Medyczny na Podkarpaciu robił obozy dla studentów analityki, którzy badali krew tamtejszych mieszkańców wsi. I wykryli wiele nowotworów.
Zapewne o to też chodzi w tym wspomnianym niedocenianiu badań laboratoryjnych, które pozostają przecież najprostszym i najtańszym sposobem uzyskania informacji medycznej.
Zgadza się, ale żeby ten zawód dobrze prosperował, musi się skończyć dopływ niemedycznych kadr „z boku”, a pensje powinny być godne. Ja skończyłem studia lekarskie w 1970 roku. Nigdy nie pracowałem w czysto klinicznej dziedzinie medycyny – całe moje życie to diagnostyka laboratoryjna, ale gdy zaczynałem pracę, to nawet tu, w Białymstoku, co najmniej kilka dużych laboratoriów było kierowanych przez lekarzy. Zaczęli oni jednak z tego zawodu odchodzić, bo był słabo opłacany, a poza tym, gdy zostały rozkręcone studia analityki medycznej, to lekarze w tym zawodzie już się raczej nie widzieli. Dzisiaj w Polsce jest może 5–10 lekarzy pracujących w tej dziedzinie. U nas jest dwoje profesorów, jeden doktor habilitowany i jedna doktor, więc mamy tu połowę Polski.
Jako diagności zostaliśmy ostatnio docenieni, bo nowa wiceminister zdrowia prof. Urszula Demkow była kierownikiem Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Laboratoryjnej i jest kierownikiem Zakładu Diagnostyki Laboratoryjnej i Immunologii Klinicznej Wieku Rozwojowego na Wydziale Lekarskim WUM. Będziemy z panią profesor rozmawiać i współpracować.