Rozmowa z prof. Dr hab. N. med. Barbarą Górnicką, kierownikiem Katedry i Zakładu Patomorfologii Centrum Biostruktury Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Jakie są największe problemy współczesnej patomorfologii w Polsce?
Jest ich wiele. Po pierwsze, jest nas bardzo mało. Stanowimy niezwykłe ważne ogniwo w diagnostyce, a zwłaszcza w diagnostyce onkologicznej. W świetle wejścia w życie karty DILO i programu onkologicznego, nagle okazało się, że jesteśmy grupą, od której bardzo dużo zależy.
Jak wielu jest patomorfologów w Polsce?
Szacujemy, że około 500. Z całą pewnością powinno nas być więcej. Oczywiście zostały podjęte pewne kroki, żeby tę liczbę zwiększyć, obecnie mamy np. przyznanych więcej miejsc specjalizacyjnych. Jednak proces wykształcenia patomorfologa trwa kilka lat. To jest specjalizacja, która studentom medycyny często wydaje się mało atrakcyjna, ponieważ historycznie jesteśmy wiązani z wykonywaniem sekcji zwłok. Oczywiście, to jest część naszej pracy, ale bardzo niewielka. Coraz rzadziej wykonuje się autopsje, nie ma takiej potrzeby, ponieważ przy tak rozwiniętej diagnostyce przyżyciowej, w ogromnej większości przypadków doskonale wiemy, z jakiego powodu chory zmarł. Wykonywanie sekcji zwłok nie jest niezbędne.
Czym w takim razie zajmuje się dziś patomorfolog?
Diagnostyką przyżyciową. Można powiedzieć, że wszystko, co zostanie z człowieka usunięte, brzydko mówiąc ? czy to materiały operacyjne, czy drobny materiał endoskopowy z bronchoskopii, gastroskopii, kolonoskopii ? jest przesyłane do pracowni histopatologicznej i musi być zbadane mikroskopowo. Poza tym zajmujemy się ? szczególnie w onkologii ? określaniem pewnych czynników prognostycznych i predykcyjnych. Potrafimy w obrazie mikroskopowym znaleźć pewne cechy, które mają ogromne znaczenie w zaplanowaniu dalszego leczenia. Mówimy więc, jaki charakter ma komórka nowotworowa ? jeśli to jest w diagnostyce onkologicznej ? i w zależności od tego, co ona sobą prezentuje, takie podejmuje się dalsze leczenie. W zasadzie więc nasze rozpoznanie jest kluczowym elementem diagnostyki. Tym zajmują się głównie patomorfolodzy. Moim zdaniem, to jest bardzo atrakcyjna specjalizacja: niezwykle ciekawa, ważna, choć zarazem trudna.
Młode osoby często zniechęca to, że jest ona specjalizacją, w której rzadko ma się bezpośredni kontakt z pacjentem. Jednak patomorfologia stwarza bardzo dużo możliwości. Czujemy się pełnoprawnymi członkami zespołu diagnostyczno-terapeutycznego. Wydaje się, że pokazanie atrakcyjności tej specjalizacji może spowodować, że więcej młodych osób zdecyduje się ją wybrać. W tej chwili w naszej katedrze jest grupa młodych ludzi robiących specjalizację z patomorfologii, są bardzo zadowoleni z wyboru. Zauważają kluczową rolę tej specjalności. Poza tym w Katedrze istnieje możliwość pracy naukowej. Ściśle współpracujemy z innymi zakładami np. genetyki ? nasze badania często muszą być poparte badaniami genetycznymi.
Rola patomorfologa będzie coraz większa, jeśli chodzi o diagnostykę i leczenie?
Tak, ponieważ żeby podjąć leczenie, trzeba mieć dobrą diagnozę. Musi być dobre i pełne rozpoznanie. Mamy standardy, według których powinniśmy sporządzać raporty, zwłaszcza onkologiczne. Dopiero potem klinicyści na ich podstawie wdrażają leczenie.
Przez wiele lat nie było chętnych do naszej specjalizacji. Można nawet powiedzieć, że jest pewna przerwa pokoleniowa, dopiero teraz widzimy napływ młodych ludzi. Jednak samo uzyskanie specjalizacji musi trwać. To jest specjalizacja bardzo praktyczna, trzeba oglądać wiele próbek, a i tak zawsze będzie pewien subiektywizm w stawianiu diagnozy. W związku z tym nie da się szybko wykształcić patomorfologa. Dlatego zwiększenie liczby patomorfologów nie dokona się w ciągu roku. Potrzeba co najmniej 5 lat na wykształcenie młodej kadry.
Aż 5 lat trwa wykształcenie patomorfologa?
Diagnostyka wymaga skupienia, zastanowienia się, często sięgnięcia do literatury. Klasyfikacje, zwłaszcza onkologiczne, bardzo się zmieniają, żeby być na bieżąco, to musimy o tym wiedzieć. Specjalizacja trwa 5 lat i jestem przekonana, że po 5 latach dobrze wykształcony rezydent jest w stanie obejrzeć rutynową biopsję. Odpowiedzialny młody człowiek zna swoje możliwości, ale też ograniczenia i jest w stanie powiedzieć, że czegoś nie jest pewien. Dobry lekarz 8 lat po studiach jest całkowicie samodzielny, a jeśli czegoś nie będzie pewien, to wie, gdzie szukać konsultacji.
A jeśli chodzi o zatrudnienie, to czy jest z tym problem?
Niestety tak, bo przez poszukiwanie oszczędności w wielu szpitalach są likwidowane pracownie histopatologiczne. Szpitale często wykupują wykonanie badań w prywatnych placówkach. Nie mam nic przeciw prywatnym zakładom, jednak jest niezwykle istotne, by szpitale ? zwłaszcza o odpowiednim poziomie referencyjności ? miały własne pracownie diagnostyczne. Nasza praca polega na współpracy z klinicystami, to nie jest tak, że wkłada się szkiełko pod mikroskop i wszystko jest jasne. Rozpoznania często opieramy na danych klinicznych, obrazach radiologicznych i danych z wywiadu. Do postawienia rozpoznania musimy mieć informacje, dlatego kontakt z klinicystami musi być bardzo ścisły.
Oczywiście, w małych szpitalach jest pewien rachunek ekonomiczny, być może nie opłaca się utrzymywanie pracowni histopatologicznych, gdyż takie laboratorium jest kosztowne. Już samo techniczne przygotowanie preparatu musi być wykonane według pewnych standardów i zautomatyzowane. Często wykonujemy szeroki panel barwień histo- i immunohistochemicznych. Są to procedury drogie. Utrzymanie takiej pracowni może rzeczywiście przekraczać możliwości małego szpitala. Jednak likwidacja zakładów patomorfologii generalnie nie jest korzystnym trendem.
Czy dla jakości wykonywania badań ? a przede wszystkim dla pacjenta ? ma znaczenie, czy badanie jest wykonywane w szpitalu na miejscu czy w prywatnych placówkach?
Moim zdaniem, wykonanie procedury histopatologicznej w szpitalu, w którym chory jest leczony, skraca czas oczekiwania na wynik, umożliwia ścisły kontakt lekarza prowadzącego z diagnozującym patomorfologiem, umożliwia dostęp do innych badań np. obrazowych.
Jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że oprócz niewielkiej grupy badań śródoperacyjnych, gdzie musimy postawić diagnozę w ciągu 20 minut ? materiał jest dostarczany do pracowni w trakcie operacji i od tego, co powiemy, zależy jej zakres ? to w innych przypadkach mamy możliwość skonsultowania się z innymi osobami, jeśli to konieczne. Wręcz takie są standardy, że materiał onkologiczny powinien być podpisany przez dwóch niezależnych histopatologów. Jednak pewien subiektywizm w ocenie preparatów istnieje i dobrze jest, jeśli te trudne preparaty ktoś jeszcze zobaczy. Niestety, bardzo długo byliśmy niezauważani jako specjalność. Nasze procedury nie są wycenione przez NFZ, dyrekcja szpitali ich nie zauważa.
Szpitalowi nie opłaca się diagnostyka patomorfologiczna?
Szpitalowi wydaje się, że nie ma z nas żadnego dochodu, bo procedury nie są wycenione. Oczywiście podnosimy te wszystkie sprawy w Ministerstwie Zdrowia, w NFZ, staramy się te problemy nagłaśniać.
Patomorfologia wczoraj a patomorfologia dziś; czy widać zmiany w rozwoju technik diagnostycznych?
Oczywiście. Gdy zaczynałam pracę 30 lat temu, to była zupełnie inna specjalność. Postęp techniki w zakresie badań, które można wykonać i które wykonuje się obecnie rutynowo, jest gigantyczny.
Pod względem naukowym polska patomorfologia jest na europejskim poziomie?
Nie odstajemy od Europy i świata. Publikujemy prace naukowe w bardzo dobrych i liczących się czasopismach naukowych, jesteśmy w wielu programach klinicznych, bo one muszą mieć wsparcie histopatologiczne, bierzemy udział w międzynarodowych konferencjach. Jeśli chodzi o poziom, to jesteśmy na bieżąco z osiągnięciami. Kolejnym dowodem na to, że dorównujemy Europie, jest to, że wielu młodych patomorfologów, którzy zdobyli wykształcenie, wyjeżdża za granicę i są tam bardzo cenieni.
To, że wyjeżdżają, jest przykre?
Tak, ponieważ wkłada się ogromną pracę w ich wykształcenie. Jednak trudno się młodym ludziom dziwić, sytuacja ekonomiczna często ich do tego zmusza.
Rozmawiała Katarzyna Pinkosz