Z powodu raka piersi kobiety umierają na całym świecie, jednak w Polsce umiera ich zbyt dużo. Liczba nowych pacjentek zgłaszających się po raz pierwszy do leczenia jest mniej więcej o połowę mniejsza niż w latach ubiegłych, a droga kobiet do leczenia stała się jeszcze trudniejsza i jeszcze dłuższa z powodu epidemii COWID-19. Skutki tej sytuacji związanej zobaczymy za 2-3 lata ? mówi prof. Tadeusz Pieńkowski, kierownik Kliniki Onkologii i Chorób Piersi CMKP, zastępca kierownika Oddziału Radioterapii i Onkologii CSK MSWiA, prezes Polskiego Towarzystwa do Badań nad Rakiem Piersi.
W Polsce jeszcze przed pandemią COVID-19 sytuacja pacjentek z rakiem piersi była zła: w odróżnieniu od innych krajów Unii Europejskiej rosły współczynniki śmiertelności z powodu tego nowotworu. Jakie są tego przyczyny?
W Polsce sytuacja chorych na raka piersi jest naprawdę tragiczna. We wszystkich krajach naszego kręgu cywilizacyjnego rosną współczynniki zapadalności: coraz więcej kobiet choruje na raka piersi. W Polsce również tak się dzieje. Niestety, Polskę negatywnie wyróżnia fakt, że rosną u nas również współczynniki umieralności. We wszystkich krajach Unii Europejskiej współczynniki umieralności maleją. Przeżycia 5-letnie w Polsce są o ok. 10 punktów procentowych gorsze niż w czołowych krajach Unii Europejskiej. Są też gorsze niż średnia europejska.
Dlaczego tak się dzieje?
Podstawowym powodem tego niekorzystnego zjawiska jest niedostosowanie organizacji leczenia do faktycznych potrzeb. Po pierwsze, mamy problem z wczesnym wykrywaniem raka piersi. Istniejący w Polsce program profilaktyczny został zdewastowany. Już kilka lat temu Ministerstwo Zdrowia zrezygnowało z wysyłania indywidualnych zaproszeń na badania mammograficzne, nie jest prowadzona żadna aktywna promocja tego programu. Wcześniej z programu korzystała blisko połowa osób, które powinny się zbadać; teraz jest to znacznie mniej. Obecnie, z racji pandemii COVID-19, program niemal w ogóle przestał funkcjonować.
Drugą przyczyną jest niewłaściwa organizacja leczenia i zdecydowanie zbyt długa i skomplikowana droga do leczenia. Fundamentalną rolę odgrywa czas od momentu postawienia podejrzenia nowotworu do jego zdiagnozowania, a następnie do rozpoczęcia terapii. Powinien on wynosić maksymalnie kilka tygodni, a często jest to kilka, a nawet kilkanaście miesięcy. Często też leczenie nie jest prowadzone w jednostkach do tego powołanych, czyli w ośrodkach diagnostyki i leczenia raka piersi. Powoduje to, że zaprzepaszczane są potencjalne szanse na wyleczenie. Pacjentki mają bardzo skomplikowaną drogę dotarcia do miejsc, w których mogłyby uzyskać odpowiednią pomoc.
Co należałoby zrobić, żeby zmienić tę sytuację?
Najlepszym rozwiązaniem jest powołanie sieci ośrodków leczenia raka piersi, tzw. Breast Cancer Units. Od wielu lat istnieją międzynarodowe rekomendacje dotyczące struktury i sposobu funkcjonowania takiego ośrodka. W Polsce Ministerstwo Zdrowia i NFZ kilkakrotnie podejmowano próby stworzenia sieci takich ośrodków. W 2019 roku ukazało się odpowiednie rozporządzenie i sieć ośrodków została teoretycznie powołana. Nie działa jednak skutecznie. Jedną z przyczyn jest to, że wyłoniono dwa rodzaje ośrodków, co nie jest spotykane nigdzie indziej. Druga sprawa: postawiono wymagania administracyjne, które bardzo trudno było spełnić. Trzecia kwestia: zaproponowany system finansowania nie stanowił dostatecznej zachęty dla potencjalnych ośrodków.
W Polsce dziś działa osiem ośrodków, które zostały akredytowane przez Międzynarodowe Towarzystwo Senologiczne (Senologic International Society SIS) i Polskie Towarzystwo Badań nad Rakiem Piersi. Spełniają one międzynarodowe kryteria stawiane takim ośrodkom. Kolejne trzy ośrodki, pomimo pandemii, starają się o akredytację. Przed uzyskaniem akredytacji ośrodek musi poddać się ocenie nienależnych ekspertów. Celem tego procesu jest potwierdzenie, czy spełnione są warunki właściwego diagnozowania i leczenia chorych. Poza warunkami związanymi z wyposażeniem i zatrudnieniem personelu, konieczne jest spełnienie warunków związanych ze stosowanymi procedurami, sposobem podejmowania decyzji, sposobem komunikowania się z pacjentkami i ich bliskimi. Dopiero po uzyskaniu takiego certyfikatu ośrodek może stać się ? w rozumieniu międzynarodowym ? prawdziwym Breast Unitem. Certyfikat nadawany przez SIS i Polskie Towarzystwo Badań nad Rakiem Piersi jest bezpłatny i ważny przez pięć lat. W tym czasie ośrodek musi nadsyłać odpowiednie sprawozdania i dane, które mają potwierdzić jego sposób funkcjonowania.
System Ministerstwa Zdrowia nie nakładał na ośrodki takiego obowiązku akredytacji. Ten system de facto nie działa, chociaż został formalnie powołany. Cały czas są również problemy związane z dostępem do badań diagnostycznych, z odpowiedniej jakości badaniami mikroskopowymi, z dostępem do różnego rodzaju metod leczenia, w tym do innowacyjnych leków.
To wszystko składa się na obraz leczenia raka piersi, który jest w Polsce tragiczny. W innych krajach Unii Europejskiej krzywe obrazujące współczynniki zapadalności i umieralności się rozchodzą. Współczynniki zapadalności rosną, a współczynniki umieralności maleją. W Polsce rosną współczynniki zapadalności i umieralności. W Polsce niepotrzebnie umiera zbyt dużo kobiet na raka piersi. Umierają na całym świecie, jednak w Polsce umiera ich zbyt dużo.
Czy ośrodki mające międzynarodowy certyfikat znalazły się w polskiej sieci Breast Cancer Units?
Z tego co wiem, to nie. Nie wszystkie wymogi zawarte w rozporządzeniu są zgodne z wymogami światowymi. Bardzo trudne do spełnienia są wymogi administracyjne. Nie stworzono wystarczających warunków finansowych dla ośrodków leczenia raka piersi.
W jaki sposób pandemia COVID-19 wpłynęła na sytuację pacjentek z rakiem piersi w Polsce?
Dziś trudno to jeszcze ocenić, efekty obecnej sytuacji zobaczymy za 2-3 lata. Liczba nowych pacjentek zgłaszających się po raz pierwszy do leczenia jest mniej więcej o połowę mniejsza niż w latach ubiegłych. Po drugie, droga pacjentek do leczenia stała się jeszcze trudniejsza i jeszcze dłuższa. Część szpitali stała się szpitalami przeznaczanymi jedynie do leczenia chorych na COVID-19. Praca wielu ośrodków została zakłócona przez zakażenia wśród personelu. U części chorych wystąpił lęk przed wizytami w poradniach i szpitalach wynikający z obawy zakażenia się koronawirusem. Pojawiły się nowe, duże problemy z dostępem do badań obrazowych i do biopsji. Staramy się pokonywać te trudności, jednak proces diagnostyki jest przez to wydłużony.
Zdarzało się również, że pacjentki nie zgłaszały się na badania lub do leczenia, ponieważ obawiały się zakażenia koronawirusem. Paraliżujący lęk ma swoje konsekwencje. Jednak nawet pacjentki, które mniej się obawiają, też mają dziś kłopot z dotarciem do lekarzy. Sytuacja niebywale trudna.
Czy już dziś daje się zauważyć to, że pacjentki przychodzą w bardziej zaawansowanych stadiach choroby?
Niestety tak. Jest całkowita dezorganizacja systemu, pacjentki nie wiedzą, gdzie szukać pomocy. Część placówek jest nieczynna, częściowo nie pracuje diagnostyka. To bardzo trudna sytuacja, rozpoczynanie leczenia jest opóźnione. Na pewno odbije się to na przeżyciu chorych.
Co należałoby jak najszybciej zmienić?
Przede wszystkim należy przywrócić funkcjonowanie badań skriningowych. Ponadto należy utworzyć ośrodki diagnostyki i leczenia raka piersi, ustanowić dla nich system certyfikacji i satysfakcjonującego finansowania. Trzeba też udostępniać nowe metody leczenia, gdy pojawiają jako zweryfikowane sposoby postępowania.
Sytuacja była zła już przed pandemią: współczynniki umieralności rosły mniej więcej od 2011 r. Współczynniki dotyczące 5-letnich przeżyć w Polsce od dawna są gorsze niż w innych krajach. Od pewnego czasu przestaliśmy jednak doganiać kraje Unii, do których aspirujemy.
Pandemia powoduje, że jeszcze przez wiele miesięcy niewiele zmieni się w organizacji leczenia.
Niestety, odbija się to na ludzkim życiu. Widać to w statystyce zgonów w Polsce w ubiegłym roku. Nie wiemy, w jakiej proporcji ofiarami pandemii będą faktycznie osoby zakażone koronawirusem, a w jakiej osoby, które zginęły z powodu braku należytego dostępu do leczenia innych chorób.